Piątkowy wieczór, parking na ul. Gumniska: jak zobaczyłem ilość prowiantu oraz bagaży; lekki strach – gdzie to wszystko się zmieści ? A to dopiero część : i nas, i bagaży; bo za godzinę przystanek Kraków żeby zabrać resztę załóg.
Dzień 2.
Port docelowy Murter. Miało być wczesne wypłynięcie a skończyło się jak zazwyczaj. A dokładnie wszystko przez załogę Callide. I po co było nas wołać na ten basen ? Cóż Callide w potrzebie, Aventura poszła na ratunek, tym razem wpław i na leżaku. Lekkie opóźnienie w wypłynięciu. Pogoda ładna, płyniemy w 2 jachty obok siebie. Czas na zabawę pontonami. Rozumiem pociąg, rozumiem wzajemne zalewanie się wodą, rozumiem nawet zbyt dużą liczbę osób w pontonie ale jak można było nas zostawić na środku morza w lekko już podtopionym pontonie ?! Powoli przygotowywaliśmy plan żywienia się surowymi, złapanymi rybami i gaszenia pragnienia deszczówką, już wypatrywaliśmy gdzie prąd morski poniesie nasz wątły stateczek a fale roztrzaskają go o ostre skały, gdy po 10 min samotnego dryfowania przypłynął Szczota i nas uratował. Traumatyczne przeżycia poskutkowały nową szantą. Noc złapała nas jeszcze na morzu. Staszka na Big Escobar złapała nawet mielizna, na szczęście piaszczysta więc bez przykrych konsekwencji. Żegluga coraz trudniejsza. Dokładna nawigacja pozwala ominąć w ciemności liczne małe wysepki oraz wypłycenia. Murter osiągnięty nocą. Straty własne : Big Escobar musi szyć genue – zaczęła się rwać, jutro w porcie trzeba poszukać żaglowni a w naszej pojawiły się małe przetarcia.
Dzień 4.
Żegluga w kierunku zatoki Telašćica pełna wąskich cieślin i mijanych wysepek. Po drodze przystanek na popołudniowe nurkowanie. Wieczorem kotwicowisko w zatoce i kufel regeneracyjnego napoju w tawernie na brzegu. Genua ma już kilka sporych pęknieć.
Dzień 5.
Słoneczny ranek wykorzystaliśmy na wycieczkę na klify. Robią wrażenie. Pionowe skały wbijające się pionowo w dno, jakby grodzące morzu dalsze wdzieranie się w kierunku lądu. Później spacer nad słone jezioro na wyspie i powolna żegluga archipelagiem Kornati do portu Piškera. Genua zwinięta i nie przyznajemy się że posiadamy. Pogoda coraz gorsza. Kornati jak zawsze piękne mimo swojej surowości. W końcu to „Księżycowy archipelag”. Karol i załoga Frigg szuka kotwicy – na dnie, się zaklinowała więc powtórka z nurkowania, tylko trochę głębiej. Uratowana (kotwica) nie okazała wdzięczności niestety; może nie próbował z nią „usta usta” Karol ? W marinie tłok. Zdążyliśmy zacumować przed samym początkiem ulewy. Burza nie przeszkodziła - wieczorne szanty cykliczne.
Żegnamy Kornati i kierujemy się na południe. Wciąż pada, lecz w miarę ubywania mil do celu pogoda poprawia się. Wieje słabo. Plan na nocleg – kotwicowisko Primosten. A wieczorem … większość naszej załogi podsumowała by wieczór dwoma słowami „Jean Pierr” a załógi Calide i Frigg „Ciocia Asia” – (Ciocię pozdrawiamy) . Pewnie reszta umknęła z pamięci. A było zwiedzanie Primosten i kolacja w kilka załóg w porcie i piesza rundka dokoła całego półwyspu połączona z zakupami pamiątek.
Coraz smutniejsze miny zwiastują coraz bliższy koniec rejsu. Kierunek Kaštela. Wieje słabo. Po drodze jeszcze tankowanie paliwa przed zdaniem jednostki. Tłok przy dystrybutorze w Rogoźnicy. Prawie godzinna „gra w berka” w zatoczce przed stacją benzynową z pozostałymi jachtami wciąż dopływającymi po paliwo. Ostatni odcinek do portu macierzystego. Późniejszy opis genuy w protokole odbioru jednostki : Genua damaged. Zdawanie jednostek i dyskusja z armatorem o losie żagla z naszej jednostki oraz Callide, bo też uszkodzony. A w zasadzie o losie naszej pozostawionej kaucji. Jak nas nie „złupią” będzie na kolacje pożegnalną. Udało się. Wspólnie z Olą i Jackiem negocujemy koszt uszkodzeń, zbiliśmy kwotę rekompensaty do 100 eu. Czas na organizacje kolacji. Zaprawieni w negocjacjach, targujemy się z taksówkarzami co do transportu do oddalonej o kilka kilometrów restauracji a później z szefem knajpy co do kosztów kolacji. Udało się wszystko dopiąć. Wracamy z tarczą przekazać wszystkim o przygotowanej niespodziance na zakończenie rejsu. Taksówki podstawione na 21. Wciąż nie ma jednej jednostki – Big Escobar. Kolacja udana. Pierwszy toast za śp.Tomka. Miał pożeglować z nami. A nocą … nocą port nie zasypia.
Wracamy .
Bardzo, bardzo, bardzo wszystkim dziękuje za udział resie.
Szczególne podziękowania dla sterników: Oli, Artura, Karola, Sztaszka i Rafała którzy starali się to byśmy co dzień cało i bezpiecznie dotarli do portu przeznaczenia. Arturowi dodatkowo za funkcje szalonego kierowcy autokaru.
Mam nadzieję, że już niebawem bo tylko za troche ponad 6 miesięcy spotkamy się znowu na kolejnej edycji rejsu Kana jacht Chorwacja 2016.
pozdrawiam
Robert
Komandor Kana Jacht