15 obóz żeglarski na Mazurach już za nami, szybko zleciało w tym roku.
Pogoda żeglarsko rozpieściła nas, wiało tak, że nie pamiętam drugiego tak wietrznego rejsu na Mazurach. Ale przecież codziennie śpiewaliśmy "Dzięki Ci Panie za wiatr, co z gestem w żagle dmie..." może zasłużyliśmy sobie? Trochę za bardzo zmoczyło nas, choć pod tym względem to bywało gorzej, może troszkę za mało wieczorów z szantami na keji do późna, ale deszcz nas przeganiał pod pokład, może zazdrościł? Albo chciał pograć z nami wybijając rytm kroplami tłukąc się o jachty. Dzień po i już tęskno za bielą żagli nad głowami. Jeszcze tylko przestanie krajobraz falować przed oczami i na wspomnienie rejsu pozostaną tylko zdjęcia i wspomnienia których nie zabierze nam już nikt. Przecież co się raz „wypaczy” to już nie może być „odpaczone”.
Węgorzewo przywitało nas deszczem. 8 rano to nie jest pora, o której port tętni życiem, zwłaszcza w tak pochmurny dzień. Cisza, spokój, tawerna jak wymarła, nawet w kapitanacie jeszcze nikogo nie ma. Łódki za to już stały przy kei, miały dopiero dopłynąć w sobotę ok. południa, ale wszystkie już o poranku dumnie bujały się na wodzie czekając na nowe załogi. Port powoli budził się ze snu, do części jachtów udało się już odebrać kluczyki, jednak wciąż czekaliśmy na formalne odebranie jednostek. Po 9 pojawiła się Aneta, szefowa Keja Port i po kolei sternicy odbierali łajby, później jeszcze chwila na łódce z bosmanem Karolem, sprawdzenie wszystkich linek, sznurków, żagli, przetyczek, zawleczek, sprawności silników i właściwej ilości wszelkiego wyposażenia i na można się mustrować. W między czasie dobrały się załogi, jak zawsze po niewielkich negocjacjach i przetasowaniach, ale wszyscy zadowoleni i gotowi do wejścia na pokład. O 11 dojechał nasz prowiant, ehhhh, miał być ładnie podzielony już na załogi w hurtowni, a dostaliśmy górę wymieszanego bez składu i ładu jedzenia. Szybkie rozdzielenie prowiantu, bo przecież czas na wodę. Jeszcze przeszkolenie załóg z bezpieczeństwa i odrobina podstaw żeglarstwa dla tych co pierwszy raz. Cumy oddaj! Chroń burty! Mała przód! I płyniemy. Na razie Węgorapą i kanałem. Na jeziora! Na Mamrach wiało, solidne 3 w skali Bf, czasami nawet 4. Pierwszy odcinek krótki, dla niektórych pierwszy przechył, pierwszy szkwał i pierwszy raz rozpostarte żagle nad głową. Czasami lekki strach w oczach, ale na ustach uśmiech, choć pojawiające się szkwały mocno pochylają jednostki. Mamrami na Święcajty, port Kalskie Impresje już na nas czekał. Cały został przejęty przez naszą flotylle, sympatyczny bosman Andrzej odmawiał innym załogom możliwości cumowania chcąc ugościć nas u siebie. Zacumowani przy niewielkiej kejce dzielimy się pierwszymi wrażeniami. U sternika Piotrka brak części prowiantu. Na szczęście stwierdził, że kotlety są, więc z głodu nie umrą, a reszta się znajdzie. Znalazła się … w bakiście u Karola. Wieczorne ognisko i szanty mimo zmęczenia podróżą nie dały zasnąć. Niebo zapowiadało ulewę, ale wiatr rozdmuchał chmury i oszczędził nas. Pieczemy kiełbaski, gramy do późna szanty przekrzykując się lekko z ekipą pod sąsiednią wiatą, z biegiem czasu załogi powoli odchodzą od ogniska i znikają pod pokładem w kojach, coraz ciszej. Słychać tylko trzask płonących polan. Czas na sen. Mazury witajcie, wróciliśmy znowu!
Dzięki Ci Panie za wiatr i za
pierogi ze szczupakiem.
Oj. Ciężko mi przypomnieć sobie dwa kolejne dni tak wietrzne na Mazurach. Piękna żeglarska pogoda, chmurki, co prawda mało słońca, ale ciepło i wieje :). Cały czas 4 Bf. Trochę sprawiło problemu przy cumowaniu w Wilkasach, ale wybaczamy. Dzień zaczęliśmy od porannej Mszy, później śniadanko i opuściliśmy gościnny port Kalskie Impresje. Przez Święcajty, Mamry, Kirsajty, Dargin i Kisajno dotarliśmy do Giżycka. Po drodze w Harszu składanie masztu, żeby przepłynąć pod mostem, a przed Giżyckiem ponownie, bo kanały. W tym roku Kanał Niegociński zamknięty z uwagi na remont, a na Giżyckim kolejka w oczekiwaniu na otwarcie mostu na całą jego długość. Staraliśmy się być w miarę wcześniej, żeby na pewno przejść go na ostatnim otwarciu. 2 godziny czekania, ale udało się. Cała nasza flotylla zdążyła się przeprawić. Oczywiście nie odbyło się bez małych problemów. Cumujący żaglarze rozsiani wzdłuż kanału co rusz mieli za złe wyprzedanie ich przez niektóre nasze jednostki, ale jak zacumować na końcu kolejki w oczekiwaniu na otwarcie przeprawy skoro tłok, a wszyscy stają bez ładu pozostawiając sporo miejsca pomiędzy grupkami łódek. „Mile” pozdrowieni przez mijane załogi znajdujemy kawałek wolnego nabrzeża. Później znowu problem, akurat w miejscu gdzie zacumowaliśmy, swój slip ma właściciel posesji obok. Przegonieni przez niego znowu w akompaniamencie bardziej żołnierskich niż żeglarskich pozdrowień szukamy dalej skrawka wolnego nabrzeża. Udało się, o 16 most otwarty, zgodnie z obietnicą przepuszczamy większość wyprzedzonych jednostek wprawiając w zdumienie i zakłopotanie ich załogi i sami ruszamy w sznureczku jachtów i motorówek. Port PTTK Wilkasy to już tylko pół godziny żeglugi. Podczas naszego cumowania mocno wieje, a że port płytki to wchodzimy z podniesionym mieczem i płetwą sterową. Trochę kłopotliwe, mocny dryf a sterowanie samym silnikiem przyczepnym w takich warunkach nie należy do najbardziej precyzyjnych i komfortowych. Powoli spływa reszta jednostek. Pomagamy się cumować innym. Spacer po Y-bomie nie należy do łatwych, zwłaszcza cofając się i stawiając nogę tam gdzie się on kończy. Za to mogę powiedzieć, że woda w porcie ciepła, dobrze, że bez komórki w kieszeni, za to wyprałem całą kasę jachtową :). Wieczorem znowu mokro, ulewa. Na szczęście przestało przed wyjściem na pierogi ze szczupakiem, ale nawet jak by lało to i tak warto. Pycha. Chociaż część załogi nie wierzyła, że z rybą mogą być dobre. Pozdrawiamy Andrzeja i rozkoszujemy się nimi do rana. Również przez sen. Mmmmmmmmmmm żałujcie, że nie jedliście razem z nami.
Ciągle wieje.
Pobudka, poranna kawa i śniadanie. O 8 nabożeństwo w amfiteatrze i zbieramy się na basen. Przed wyjściem na basen jeszcze godzinka dla mnie, Karola i Oli dodatkowej pracy (podobnie jak i wczoraj), żeby przygotować naszą codzienną fotorelacje (tak już będzie codziennie przez cały rejs), podobno czyta się nieźle i spora część rodziców i kibiców naszego rejsu oczekuje kolejnych opisów. A w aqua parku kuriozum, woda w jacuzzi zimniejsza niż w głównej niecce pływackiej. Grzejemy się w brodziku chlapani przez baraszkujące dzieci. Po powrocie z basenu oddajemy cumy i płyniemy. Niegocin przepłynięty błyskawicznie, wiatr wciąż sprawia radość naszym żeglarskim duszom, a my ochoczo korzystamy z jego szczodrości. Na jeziorze Bocznym część jednostek się refuje. Nawet jeśli poranne nabożeństwo przed wypłynięciem i wizyta na basenie nie rozbudziły, to solidne przechyły na jachtach na pewno. Droga do kanałów zeszła bardzo szybko. Kanały na silniku... nuda. Na szczęście na Tałtach wciąż wieje. Do tego kierunek wiatru korzystny, wiec do Mikołajek w zasadzie na jednym halsie. Jeszcze mosty, maszt w dół i do góry i jesteśmy przy kei miejskiej Mikołajki. Jedni bardziej sprawnie inni nieco mniej. Ale tak to jest jak ktoś pomyli sobie na manetce biegów „przód” z „wstecz”. Załoga Jacka postanawia zerwać kilka kotwic i poprzestawiać trochę nasze jachty i motorówki obok. Za drugim podejściem idealnie. Wygłodniali, wprawiamy w zdziwienie i zakłopotanie pracowników pizzerii. Dzień dobry :) Poprosimy… 25 pizz... na razie, bo przyjdą jeszcze koledzy. Daliśmy radę. Pracownicy pizzerii śpiesznie kończą prace w obawie przed kolejnymi naszymi załogami. Szybki obchód Mikołajek, drobne zakupy i na jednostki. Zmęczeni zasypiamy... nie koniecznie wszyscy punktualnie o 22.
Śniardwy w te i we wte.
Mimo wakacji Mikołajki puste, lekkie rozczarowanie, bo stolica Mazur ani głośna ani gwarna. Za to wciąż dmucha. 8 rano Msza i na śniadanie. Dzisiaj "wypas"! Wędzone sumy! Pyszne, chyba najlepsza wędzona ryba. Część sterników gromadnie wybrała się na zakupy po mszy do Gospodarstwa Rybackiego na drugą stronę Mikołajek żeby załogi mogły spróbować takich rybnych delicji. O 10 odbijamy od kei. Wiatr korzystny, jeden hals i mijając Róg Popielski jesteśmy na Śniardwach. Pustawo. Kurs na Suchy Róg. Płynąc blisko toru wodnego uważnie wypatrujemy licznych „kardynałek”. Śniardwy mimo, że to największe Polskie jezioro to stosunkowo płytkie z licznymi grupami głazów kryjącymi się zaraz pod lustrem wody. Wieje, a do tego słońce. Ok. 14 kotwiczymy na plaży. Pogoda zachęciła większość do sprawdzenia temperatury wody. Mimo że zimna, sprawdzamy. Obiad na zakotwiczonych jachtach i kurs na Stanicę Wodną Niedźwiedzi Róg. Wiatr lżeje, powolnym tempem zbliżamy się do Stanicy Wodnej. Z fantazją wpływamy do portu przez cienki przesmyk na żaglach. O 19 wszyscy przy kei. Ognisko i grill. Słońce dzisiaj zmęczyło i powoli grupka wokół ogniska się zmniejsza, i tak „szantujemy” po późna, chyba ktoś odwołał ciszę nocną...
Zdążyć przed ulewą.
Dzisiaj odpoczywamy, krótki odcinek do przepłynięcia. Po nabożeństwie wyruszamy na Śniardwy, coś powiewa, słońce grzeje, zachęceni wskakujemy do wody przy Popielskim Rogu, szybka kąpiel i na Bełdany. Po drodze wypatrujemy koników z akademii PAN. Przybiegły. Sesja zdjęciowa z konikami w tle i można ruszać w dalszą drogę. Wieje niestety już mniej, ale Klub Mila osiągnięty. Już mieliśmy cumować, stanowiska manewrowe obsadzone, wszystkie sznurki w gotowości i ... powiało :). Z powrotem na zatokę i trochę zabawy z wiatrem. Próba załogi w samodzielnym przeprowadzeniu manewru „człowiek za burtą”, trochę mało skuteczna, człowieka (czyli nasze dryfujące koło ratunkowe) zdążyła podjąć po naszej drugiej nie udanej próbie załoga Piotrka, oj będziemy się musieli wykupić. Godzinę później na keji Akademii Kusznierewicza w Kamieniu. Obiadek i tradycyjny już mecz siatkówki o talerz smażonych okonków. Kadra wygrała nawet mimo stronniczego sędziego (jak zawsze :) ) i jak zawsze zapewne wygranych okonków też nie będzie. Taka tradycja chyba też. Niebo zapowiadało burze, na szczęście zdążyliśmy z meczem. Część załóg próbuje też zdążyć z grillowaniem kiełbasek. Czarne chmury powoli przesłaniają zachodzące słońce. 21 ulewa uwięziła nas na jachtach i tak już do rana.
A wieczorem burza i Grom.
Dzień rozpoczął się leniwie, poranna Msza w Kamieniu zmusiła do otwarcia szerzej oczu, a zachmurzone niebo coraz bardziej przecierało się, by wypogodzić się całkiem podczas odbijania od keji. Bełdany pokonane szybko, podobnie jak i Mikołajskie. Szybkie składanie i stawianie masztów pod mostami w Mikołajkach i dalej na żaglach. Wiatr tężeje, a meteogramy powoli wzmagają niepokój sterników. Po drodze część łódek zatrzymuje się na Tałtach na pierogach, a część na jeziorze Szymon na smażonej rybie. Co lepsze? Takich pierogów jak w tawernie Zielony Wiatr zaręczam nie zjecie nigdzie: ruskie, z mięsem, soczewicą, czarnym ryżem, makiem, kaszą i nie wiadomo jeszcze czym. Wielka micha 50 pysznych pierogów, aromatycznych, pachnących ziołami, okraszonych cebulką i skwarkami, a każdy wielkości piłki tenisowej przed nami. Wszystkie robione pod zamówienie, klejone i gotowane świeżo przed przybyciem załóg. Pękamy. Toczymy się na keje. Dobrze, że akcja ratunkowa za zgubionym odbijaczem odbyła się przed pierogami, bo teraz z lenistwa nie wiadomo jak by było. Reszta załóg na jeziorze Szymon też toczy nierówny bój ze smażonymi sandaczami. Tałty w poprzek i do kanałów. Od Mikołajek powoli nadciąga na nas ciemność, przerywana błyskawicami w akompaniamencie grzmotów. Ulewa, grad, łamią się gałęzie, w kanałach leżą przewrócone drzewa, a my uciekamy burzy. Chowamy się przy keji w Zielonym Gaju i ratujemy inne jednostki pomagając się cumować. Ściana deszczu i porywy wiatru ponad 100 km/h nie ułatwiają nam zadania. Ale udało się, 4 jednostki walczące o wejście do porciku bezpiecznie zacumowane. Kilka jednostek sztandrowało się w wypłycenia wśród trzcin. Teraz szybko telefon do naszych sterników. Wszyscy bezpieczni, część obozowych jachtów walczy z burzą na Jagodnym, część schowała się w porcie zaraz za kanałami, a reszcie udało się dotrzeć już do Rydzewa. Będzie co opowiadać po powrocie. Burza ucichła i popędziła na północ, w akompaniamencie jej oddalających się pomruków i wciąż w padającym obficie deszczu ruszamy dalej. Niestety tylko silnik. Ponad godzinę później na Bocznym. Przed nami Rydzewo. Bez strat własnych wszystkie jednostki o 18 zacumowane przy pomoście. Na 20 niespodzianka dla uczestników rejsu, udało się nam zaprosić Tomka "Groma" Paciorka na ekskluzywny koncert dla naszego obozu. Do tego jeszcze wykorzystujemy drona do zrobienia kilku ujęć naszej grupy z powietrza. Nad Rydzewem rozlegają się szanty, Tomek nas rozśpiewał i rozruszał zmarzniętych i przemoczonych po nawałnicy. Oczywiście koncert nie mógł się odbyć bez występu również naszego sternika i szantmena Jacka, kilka szant w jego wykonaniu w tym parę naszych autorskich. Na koniec załogi wprawiają w zakłopotanie Tomka, na pytanie: „Jaką szantę chcecie?” pada gromkie „O Marysi!” … ups „Nie znam”, koncert kończy „Amsterdam” i „Ballada o Harry’m”. 22 - powoli udajemy się na zasłużony odpoczynek. Zaczyna znowu padać, tak dla odmiany, bo dawno przecież nie lało ;), powoli przestaje nam to przeszkadzać, bo i tak wszystko mokre, wysuszymy się po rejsie :)
Leje, wieje i mokro.
Poranne nabożeństwo wcale nie rozgoniło chmur, ani deszczu. Jak wczoraj zaczęło, tak nie zamierza przestawać, a do tego wiatr tężeje. I znowu 4 w skali Bf. Oj Mazury rozpieszczają nas w tym roku, żeby tylko jeszcze mniej mokro. Niegocin na samym foku w 25 min :). To dobrze bo się śpieszymy, przed nami znowu Kanał Giżycki z czasowo otwieranym mostem, liczymy, że zdążymy przepłynąć przy otwarciu o 12. Niegocin rozhuśtany, zafalowany, wietrzny i deszczowy. To nic w porównaniu do tego co się dzieje w kanale. Ostrożnie wpływamy i próbujemy dobić do nabrzeża oczekując w kolejce jednostek. Kanał rozbujany i do tego dmucha, a nie wszyscy żeglarze panują nad jednostkami (oczywiście nie dotyczy to naszych sterników). Wszyscy chronimy burtę przed uderzeniami o betonowe nabrzeże, cumy naprężone, wszystkie odbijacze na prawej burcie. Za naszą rufą pojawia się spora motorówka, niestety nikt nie panuje nad tym co się z nią dzieje. Część załogi wyskakuje by ratować ją, a w zasadzie nas przed staranowaniem. Pomagają przechodzący obok żeglarze. Jeszcze jeden jej obrót wokół własnej osi i jakoś udało się ich tymczasowo przycumować. Po drodze gubią odbijacze, bosak i nadziewają się na nasz top masztu i dziurawią szpryc budę. Mało nie staranowani doczekujemy otwarcia mostu i przechodzimy przez kanał Niegociński. Kisajno nie odpuszcza nam, system ostrzegawczy miga, dalej tylko sam fok, wiatr korzystny i pędzimy. Z fantazją wbijamy się na przesmyk przez trzciny przy Łabędzim szlaku. Jedni przez przesmyk, a drudzy… w poprzek przesmyku. Załoga Karola postanawia go nieco poszerzyć… i to dwa razy. Kanał sztynorcki już zaczyna majaczyć na widnokręgu. Za 1,5 godziny już w porcie. Oczywiście kanał sztynorcki na żaglach, chyba kiedyś był znak zakazu wpływania pod żaglami ale zniknął :), więc korzystamy. Port Tiga Yacht przed nami. Do cumowania trzeba się przyłożyć, buja, wieje, leje. Solidnie trzeba przykręcić wszystkie sznurki. Zmęczeni i przemoknięci szykujemy się do snu. Eh, szkoda, że to już przed ostatni dzień rejsu. Przed snem próbuje jeszcze sklecić relacje z minionego dnia, bo jutro rano nie będzie czasu. Ola zabiera mi laptopa jak już pół śpiąc nie trafiam palcami w klawiaturę i wyłączam losowo otwarte aplikacje. Do spania, poprawię jutro.
Żegnajcie Mazury :(.
Oj noc się co niektórym dłużyła, mimo wciąż padającego deszczu i mocnego wiatru postanowili, że jednak będzie „zielona”. Nadmiar keczupu został wykorzystany do przyozdobienia pokładu, a co niektóre jachty zostały zasypane trawą, wyglądały jak łąka. Dzisiaj mimo „długiej nocy” pobudka o 7. Choć co niektórzy wcześniej. Załoga Jacka już o 6 odbiła od pomostu. Niestety Jacek musi zdążyć na powrotny samolot do Londynu. Choć zdarzały się rejsy, że… nie zdążył. My punktualnie o 8 na krótkie nabożeństwo i szybkie odejście od pomostu. Jeszcze znalazł się czas na podziękowanie uczestnikom za udział w rejsie oraz kadrze za swoja pracę i pomoc w przygotowaniu obozu. Wiatr odrobinę zelżał. Szybkim krokiem na jednostki i niestety już w ostatni krótki odcinek naszego rejsu. Kierunek Węgorzewo. Wiatr korzystny, Darginem i Kirsajtami na Mamry. Jeszcze ostatni raz składanie masztu na pożegnanie pod mostem w Harszu i jeden hals dzieli nas od Węgorapy. Wiatr do końca nas nie opuszcza. Wciąż sympatyczna czwóreczka. Ostatnia jednostka o 12 przy keji. Na pytanie czemu tak późno sternik spuszcza zasłonę milczenia. Podobno widziano ich jeszcze na Święcajtach dzisiaj, może to syrena skusiła na nieoczekiwaną zmianę kursu albo jakieś inne mazurskie licho wodne. W porcie czyszczenie łódek, sprzątanie bakist i pakowanie bagaży. Zdawanie jednostek poszło sprawnie, choć znalazły się niewielkie straty: jeden podarty fok i zgięty sztywny sztag. Fok na konto wiatru sztag niestety na nasze :(. Po zdaniu łódek jest czas na wyjście na wspólną pizzę. Ostatni wspólny posiłek, zmęczeni lecz uśmiechnięci powoli uświadamiamy sobie, że to już niestety koniec rejsu. Szkoda. Po powrocie pamiątkowe zdjęcie naszej całej grupy na tle jachtów i pakujemy się do autokaru. Ostatnie spojrzenie na port, ostatnie krople mazurskiego deszczu, do którego chyba już zdążyliśmy się przyzwyczaić i w drogę. A może to Mazury już płaczą za nami? Nie płaczcie, wrócimy, obiecujemy…
Wszystkim uczestnikom rejsu
bardzo dziękuję za udział, za Wasz trud, za pracę, za uśmiech, za tolerancję
dla przyjaciół na jachcie, za wszystkie przypalone jajecznice i skrobanie po
nich patelni, za naleśniki na środku Śniardw i poranną kawę, za przemoknięte
sztormiaki i za cumowanie podczas burzy, za kursy zygzakiem do portu i za
wszystkie poplątane cumy. Za to, że byliście z nami. Bez Was ten rejs nie był
by taki sam. Że czasem coś się nie udało? A któż jest doskonały? Nie popełnia
błędów tylko ten kto nic nie robi, a nawet same Wasze chęci są bezcenne.
Dziękuję również Waszym Rodzicom. Może niektórzy Was namówili na żagle, może na
odwrót. Może robicie to czego kiedyś sami chcieli spróbować, a nie było dane, a
może chcieli pokazać Wam, że nie tylko komputer, telefon jest dobrym pomysłem
na spędzenie czasu.
Rodzice, jeśli żeglujecie to
przekazujcie bakcyla nowemu pokoleniu, jeśli nie żeglujecie… to nigdy nie jest
za późno by zacząć. Drodzy Rodzice, dziękujemy. Za odwagę, by Dzieci wysłać na
rejs, za zaufanie by płynęły właśnie z nami. Za troskę, za 100-to telefonów, z czego czasem 99 nie odebranych, za przezorne zapakowanie tylu
podkoszulków, żeby wszystkie można było przemoczyć, za pobudkę o 3 rano, żeby
nas odebrać po rejsie. W swoim imieniu, jak również w imieniu Dzieci, dziękuję.
Dziękuję też całej kadrze, za
wsparcie, za pomocną dłoń, za podpowiedź czasami i za zaufanie. Za Waszą pracę,
którą włożyliście również Wy w to, żeby się odbył ten nasz 15 rejs. „Za pewną
dłoń na sterze”, nawet gdy czasem pewnie kieruje łódkę w trzciny, mazurskie
trzciny też piękne.
Jeszcze raz Wszystkim dziękuję i
mam nadzieje na kolejny rejs z Wami.
Komandor