Już wiem gdzie jest ciepło jak go nie ma!
Mimo drobnych przeciwności losu,
zmieniających się prawie do ostatniego dnia uczestnikach i ilości jednostek, i
mimo tego, że rejs okazał się bardziej kameralny niż było w planach nie
poddaliśmy się. Wreszcie piątkowy wieczór i znowu można ruszać na Mazurski
szlak.
Droga minęła sprawnie a Węgorzewo
przywitało nas prawdziwie letnią pogodą. Łódki wstępnie zapowiadano nam, że odbierzemy,
co najwcześniej po 12 a okazało się, że o 9 już mogliśmy się mustrować na
jednostkę. Szybkie zakupy, szkolenie BHP i ruszamy. Załoga w większości
pierwszy raz na jachtach, więc wszystko nowe, inne a do tego jakby nic w języku
polskim. Jak zawsze na obozie pierwszy odcinek krótki i zaznajamiający z
żeglowaniem. Na Mamrach wieje dwójeczka a słonko mocno nas ogrzewa. Prognozy z
godziny na godzinne oddalają od nas widmo opadów i burz. Leniwie snujemy się w
kierunku Kętrzyńskiej Przystani. Po 15 zacumowani. Porcik nas zaskoczył,
wszystko nowe, ładne a obsługa przyjazna i ochocza do pomocy. Nawet Mazurskiego anioła znalęźliśmy obok na łódce, nie zielony jak Bieszczadzki co prawda, lecz niebieski ale za to pływa. Na 20
przygotowane ognisko. Kiełbaski skwierczą, gitara nastrojona, śpiewniki gotowe.
Ciepło, klubowe bluzy dresowe zabraliśmy chyba tylko z przyzwyczajenia. Na
naszym pierwszym terminie obozu dopytujemy się zawsze gdzie to lato, zmarznięci
i przewiani. Otóż informujemy, że znaleźliśmy. Jest z nami. I naprawdę prysznic
o północy można zrobić dla ochłody po całym dniu. Szantujemy przy ognisku do
24. Zasypiamy wpatrzeni w wielki wiszący nad nami i wciąż czerwonawy księżyc.
Pogodę pochwaliliśmy, co chyba
odbiło nam się czkawka dnia następnego. Choć poranek niczego takiego nie
zapowiadał. Kętrzyn żegnamy w upale i blasku słońca, wiaterek skromnie powiewa
ale w sam raz do sprawdzenia przez uczestników czy zwrot przez sztag to taka
trudna sprawa. Za chwile Harsz i mimo pierwszego razu muszę przyznać, że
złożenie i postawienie masztu poszło nader sprawnie. Dargin spokojny, choć nad
głowami powoli zbierają nam się coraz ciemniejsze chmury. Na Kisajnie nagle
znikają wszystkie żagle i zaczyna błyskać system ostrzegawczy. Deszcz, a w
zasadzie nieustająca ulewa będzie nam już towarzyszył aż do zaśnięcia. Na
silniku, w sztormiakach i w deszczu, czasem wręcz ograniczającym widoczność do
kilku metrów dopływamy do portu PTTK Wilkasy. Po wyjściu z kanału
Niegocińskiego ściana wody, która schowała przed naszym wzrokiem zarówno
Giżycko jak i port w Wilkasach. Cumowanie w deszczu i czas na odpoczynek pod tentem
na mokrym pokładezie. Wstrzelamy się w chwilową mżawkę i pędzimy do Andrzeja na
pierogi ze szczupakiem. Oj na takie warto iść, nie w mżawce, ale w oberwaniu
chmury i to bez parasola. Ha; życzenia się spełniają podczas degustacji
oberwanie chmury, znowu wyczekujemy okienka żeby przebiec do kościoła na
niedzielne nabożeństwo. Później powrót na jacht i dyżur na kei. Wieje bardzo
mocno i buja jachtem a my z powodu trudnych warunków przy cumowaniu stoimy na
najbardziej narażonym na niekorzystne warunki atmosferyczne zewnętrznym pirsie.
Ok. 23 wiatr nieco lżeje. Można wyciągnąć gitarę i na mokro zaśpiewać kilka
szant pod tentem. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, rozpędzamy chmury szantami.
Tak na posterunku trwamy jeszcze dłuższy czas. A później mówimy dobranoc
Wilkasom.
Poprzedni dzień był pełen planów
co do portów awaryjnych odnośnie cumowania na następny odcinek rejsu. Prognoza
pogody na ICM pokazywała całodzienne burze z mocnymi szkwałami. Poranek zaś
zwiastował całkiem coś innego. W pełnym słońcu, po śniadaniu i przygotowaniu
fotorelacji przy marnej 2 bf snujmy się Niegocinem, później Boczne i Jagodne.
Gorąco, burz nie widać, choć na skorygowanej prognozie o 17 ma lunąć. W
kanałach obiadek przygotowany przez wachtę cooka, ok. 17 wyglądamy na niebie,
choć kawałka chmur zwiastujących zmianę pogody. Nic z tego. Tałty do Rogu
Modliszki na żaglach a później flauta. Niestety silnik, kolejne składanie
masztu pod mostami w Mikołajkach i cumujemy. Poszło nader sprawnie, być może
dla tego, że załoga miała obiecaną pizzę. Cumowanie też sprawnie, jeszcze tylko
„tak stoimy” i można się przebrać przed wyjściem na kolacje. Choć to może nie
kolacja tylko „pizzowe obżarstwo”. Powolnym krokiem dotaczamy się na keję. Na
deptaku nieśmiałe próby załogi obłaskawienia gitary. Nawet coś tam z tego
wyszło jednak czapeczka rzucona na chodnik zamiast honorarium wciąż pusta.
Dokładamy kilka szant od siebie na dobranoc i do śpiworów.
Następnego dnia, po porannych
zakupach, śniadaniu i przygotowanej fotorelacji odbijamy od kei miejskiej w
Mikołajkach. Wiatr marnie powiewa w przeciwieństwie do słońca, które z coraz
większą intensywnością nas grzeje. Po przepłynięciu Mikołajskiego już trudno
gołą stopą stanąć na pokładzie. Mała korekta planów i jednak zamiast na
Śniardwy skręcamy od razu na Bełdany. Powód - brak wiatru. Żagiel smętnie
łopoce od czasu do czasu łapiąc niewielki szkwalik. Ok. 15 Kamień przed
nami. Ze zdziwieniem zauważamy, że
zaczyna błyskać system ostrzegawczy. Niebo nie wskazuje na żadne zagrożenie
pogodowe. Myślę, że nawet ucieszylibyśmy się z niewielkiego deszczyku dla
ochłody. Zapobiegawczo odpalamy silnik i cumujemy. Niebo wciąż bez ani jednej
chmurki. Korzystamy z wolnego boiska i idziemy poodbijać trochę piłką siatkową.
Mecz to może nie był wymagający, ale i tak kończymy mokrzy. Dobrze, że pod ręką
strzeżone kąpielisko. Można spłukać piach i choć trochę się ochłodzić. Wracamy
na jachty i odpalamy grilla. Pieczona kiełbaska z widokiem na Bełdany. Cóż
tylko my możemy pochwalić się taką kolacją. Później tradycyjnie gitara i
śpiewniki w dłoń. Coraz trudniej nam odgonić załogę od szant w kierunku koi.
Ok. 23.00 zaczynamy sugerować cisze nocną „strasząc” regulaminem, a po drodze
przegrywamy nie równą walkę z komarami i z prośbami o „jeszcze jedną szantę”
też. Wciąż gorąco. 23.30 w kojach. Zasypiamy z nadzieją na jutrzejszy choćby
skromniutki wiaterek. Taką dwójeczkę, choć prosimy.
Neptun niestety z naszych próśb
nic sobie nie robił, a może proszących o upalne i gorące lato było więcej ? Od
rana żar leje się z nieba, szybkie śniadanko i płyniemy. Coś powiewa, tak tyci,
tyci. O ile na Bełdanach udaje nam się jakieś resztki wiatru złapać w żagle to
na Mikołajskim już nie. Mały przystanek w Mikołajkach na zakupy i oczywiście
tradycyjnie wyprawa po wędzone sumy na jutrzejsze śniadanie. Wierzcie, w tym
ukropie to wyzwanie. Mokrzy jak po kąpieli ruszamy dalej w drogę. Tałty na
silniku. Jezioro wygląda jak lustro, tylko przeglądać się nie ma w nim kto bo
na niebie ani jednej chmurki. W kanałach zatrzymujemy się w pływającej smażalni
na sandacza. Posileni ruszamy walczyć w upałem i brakiem wiatru, niestety tym
razem skazani jesteśmy na porażkę. Ok. 21 dobijamy do portu w Kozinie. Troszkę chłodniej,
ale nie tylko my pomyśleliśmy o kolacji. Komary też. My mamy kiełbaski z grilla
a one nas. Po kolacji brzdąkamy kilka szant, smętnie jakoś to wychodzi. Gorąco
nas wymęczyło jak byśmy, co najmniej walczyli cały dzień ze sztormem. Czas do
koi. Na jutro też niestety zapowiadają upał.
Następnego dnia „sprężeni” już od
pobudki. Poranek gorący a Neptun zamiast wiaterku przysłał nam sympatyczną
Panią z Kuratorium Oświaty na kontrole obozu. Akurat trafiła na śniadanie i
zajadanie się wędzonymi sumami. Przegląd wszystkich dokumentów, raport, wskazówki,
co do organizacji… zeszło ponad godzinę. Po kontroli przynajmniej radosny wniosek:
Kuratorium Oświaty nie takie straszne. Gożej w
wiatrem, niestety nie wieje, woda w jeziorze o temperaturze lekko
przechłodzonej zupy. Zamiast smażyć się na środku jeziora to w cieniu portowych
drzew chwile odbijamy piłką. Niestety kolejny port czeka. Mimo późniejszej pory
upał nie zelżał nic a nic. Jagodnym, Bocznym docieramy na Niegocin. „Na
Niegocinie zawsze wieje” ha – nie tym razem, niestety na silniku płyniemy w
kierunku Giżycka. Port Dalba pusty jak nigdy, brać i wybierać, miejsce przy
keji do wyboru i koloru. Zachodzące słońce dało nam troszkę wytchnienia od upału,
ale ponownie wywabiło roje komarów. O 21 załodze objawiła się chęć na
grillowane kiełbaski. Mówisz i masz :) grill na brzegu kanału i po kilkunastu
minutach zapach pieczonego mięska rusza połowę portu. Objedzeni, zmęczeni
upałem udajemy się na zasłużony odpoczynek.
Piątkowy poranek prezentuje nam
lato wciąż w pełnej okazałości. Wyjście z portu uzależnione od otwarcia mostu
na kanale Giżyckim. Po drodze jeszcze zakupy i tankowanie paliwa. Załoga lekko
skorygowała nasze plany na port docelowy. Tak się im spodobało w Przystani Kętrzyn,
że chcą jeszcze raz. Wiaterek coraz bardziej tężeje a na Darginie całkiem
solidnie wieje. Łódka wreszcie płynie w przechyle i choć na trochę możemy
zapomnieć o warkocie silnika. Jeszcze tylko przeprawa przez Harsz i składanie
masztu. Wpływamy na Mamry. Neptun się zlitował nad nami zsyłając takie 3 bf.
Solidne 3 a może troszkę nawet więcej. 4 długie halsy i jesteśmy przy pomoście.
Jeszcze obiad a później na deser kiełbaska z ogniska. Smutno jakoś się zrobiło.
Ostatnia noc na jachcie a jutro, już tylko krótki odcinek do Węgorzewa. Ehh,
może by rzucić wszystko i zostać jeszcze trochę?
Smutny sobotni poranek a gorące
Mazury na do widzenia nie pozwalają żebyśmy zapomnieli o upale. Spanie na
zewnątrz pod tentem ma zalety ale… tak tylko do 7 rano. Później powoli
zaczynamy się czuć jak sielawki na patelni. Śniadanko i ruszamy do Węgorzewa,
nasz niestety odcinek rejsu. Za sterem Wiktoria, a później Kamil, dzięki czemu
mamy możliwość ogarnąć porządek pod pokładem. Po półtorej godziny już na
Wegorapie, a o 12.30 przy kei. Czas na sprzątanie i pakowanie się. Chwilę
zeszło, za to zdanie łódki u bosmana w 2 minuty. Gorąco. Miała być pizza na
zakończenie rejsu w Węgorzewie, ale przy takim upale nikomu (no może poza
Miłoszem), nie chce się jeść. Demokratycznie zamieniamy pizzę na „COŚ” po
drodze i ruszamy. Coś się po dłuższej chwili wyklarowało się jako KFC. Więc
przerwa Warszawie na posiłek. Najedzeni ruszamy dalej. Tarnów ok. 1 w nocy.
Jeszcze rozwiezienie uczestników i już nic nie wskazuje, że jeszcze kilka
godzin temu cieszyliśmy się podmuchami wiatru na Mamrach. Niestety rozkopana
Krakowska pod wiaduktem niczym nie przypomina Harszu.
Rejs minął, zostały wspomnienia, opalenizna i bąble po
komarach. Bąble i opalenizna miną, a wspomnienia będą wiercić i nęcić na
kolejną mazurską przygodę.
Dziękujemy naszym Załogantom za dzielną postawę, wieczory przy szancie i najlepszą poranna kawę. Mamy nadzieje, że to nie ostatni raz, bo gdzie takiej kawy będziemy szukać o poranku na mazurskim pomoście.