Nasz pierwszy klubowy rejs na po jeziorze Solińskim już za nami. Szybko poszło.
Trochę wiało, więcej padało ale i tak pięknie było. Pierwsza różnica
patrząc pod kątem Mazur – dzikość. Dokoła porośnięte lasami wzgórza, cisza i
żaglówki od czasu do czasu straszone przez solińską białą flotę. A żaglówek
sporo, co prawda na akwenie może nie tak bardzo widoczne, i nie zawsze, ale w
większości małych zatoczek, bindug czy przy dzikich plaż stała zakotwiczona
łajba.
Do portu Siarkopol dotarliśmy już po zmroku w środę. Szybki odbiór naszych trzech jednostek, podział na załogi i zaokrętowanie się. Jakoś nawet prowiantu nie było już siły podzielić. Szybko dorwaliśmy się tylko do prowiantu grillowego a bosman zaproponował nam miejsce na grilla takie, że bliżej się nie dało: wprost pomiędzy zacumowanymi jednostkami na pomoście. Pojawiła się gitara i wzmocnieni kiełbaskami, boczkiem i innymi grillowanymi przysmakami staraliśmy nie zakłócać ciszy... Integracyjny wieczór można by nawet rzec, że był kosmiczny albo nie z tej ziemi… bo Mirek pokazał wszystkim saturna , oczywiście przez teleskop, kto chciał podziwiał rozgwieżdżone niebo a ok. 3 wszystkich wessała czarna dziura i zniknęli.
Dzień 1 – gdzie jest
zapora ?
Dzień 2 – gdzie jest pomost
Pani Jadzi ?
Nie wiem skąd Karol
wynalazł Panią Jadzie, ale jeszcze bardziej nie wiem jak Pani Jadzia mogła go
zapewnić że to coś sklecone na dwóch beczkach i ledwo widoczne z wody to
oczekujący na nas pomost. To, że go znaleźliśmy to i tak sukces, a w zasadzie
sukces sąsiada Pani Jadzi który dysponował czymś bardziej stabilnym i mogącym
zasługiwać na miano pomostu do którego zacumowaliśmy w pierwszej kolejności po
całym dniu żeglugi. Pan Sąsiad w kilku prostych żołnierskich słowach
zaproponował nam zmianę miejsca cumowania.
A dzień nam minął na
żegludze z Polańczyka w kierunku wsi Rajskie a gdy już było na tyle płytko, że
wybijało ster zawróciliśmy na poszukiwaniu rzeczonej Pani Jadzi do Olchowca.
Wiało miejscami przyzwoicie, niebo zwiastowało zbliżające się opady deszczu
czasami lekko pokropując z pojawiających się chmurek.
Cumowaliśmy za to w akompaniamencie jakże miłych pozdrowień od wędkarzy oraz ich dźwięczących sygnalizatorów brania. Tym razem branie miał Rafał zgarniając przy próbie zakotwiczenia kilka zagruntowanych haczyków. Zresztą to nie pierwsze spotkanie z nimi w tym dniu: w zasadzie rzucili mi wyzwanie, gdy niewidoczni wyskakując z krzaków i wesoło machając do nas krzyczeli „A bliżej się nie dało ?” Pewnie że się da, przecież jezioro Solińskie głębokie przy brzegu… załoga odwiodła mnie od pomysłu testowania ich poczucia honoru po złożonej propozycji.
Pani Jadzia odnaleziona ! Po odnalezieniu pokazała nam przeznaczone na ognisko miejsce a my ochoczo przystąpiliśmy do zbierania drewna i chrustu. Miało być po Bieszczadzku i było … ognisko rozpalone, dokoła cisza, ciemność powoli skradała się przez solińskie wzgórza nie zakłócana przez żadne elektryczne źródło światła, gdzie niegdzie na brzegu migotały ogniki innych ognisk, grill rozpalony a na nim wesoło skwierczała gwiazda wieczoru czyli udziec prosiaczka. Zapowiadał się piękny wieczór, gitara wyciągnięta, śpiewniki w gotowości, zaczynamy degustacje od pieczonych oscypków, już pierwsze kawałki pieczystego lądują na naszych talerzykach i … ulewa. Łapiemy co pod ręką i na jachty. Reszta wieczoru pod pokładem, ulewa nie odpuściła do samego rana, a rano …
Dzień 3 poranek – gdzie jest noga prosiaczka ?
Dzień 3 - gdzie jest Węgrzyn ?
Dzień 4 – niestety wiemy że to koniec.
Wszystkim załogom
bardzo dziękuję za udział w rejsie, było mi bardzo miło poznać Wszystkich tych
którzy pierwszy raz z nami żeglowali a tych co kolejny raz równie miło ponownie
spotkać. Podziękowania dla naszych klubowych sterników Oli, Rafała a zwłaszcza
Karola za pomoc w przygotowaniu i przeprowadzeniu rejsu.
Do zobaczenia gdzieś
znowu na wodzie …
Robert