Po długich przygotowaniach,
formalnościach, pracach logistycznych wreszcie można zająć się plecakiem,
odkurzyć odłożoną chwile już temu mapę, upakować wszystkie żeglarskie
podkoszulki, sprawdzić struny w gitarze i biec na zbiórkę. Mazury czekają.
Z małym opóźnieniem ruszyliśmy w
drogę, kilka minut po 21 czyli ok. 22. Szybko minęła, przynajmniej dla nas,
może troszkę gorzej dla Artura i Piotrka, którzy sprawnie nas dowieźli na
miejsce. O 8 rano Węgorzewo przywitało nas słonkiem, delikatnie przebijającym
się przez chmury. O 9 Artur, nasz Szef "Klubowego Departamentu od Spraw
Duchownych", zorganizował Mszę na rozpoczęcie rejsu. Później już pozostały
nam tylko obowiązki żeglarskie. Odebranie jednostek, rozdział prowiantu i
zamustrowanie załóg. Poszło sprawnie, choć w deszczu i z poszukiwaniem jednego
kompletu prowiantu, który chwilowo zaginął. O 15 na wodzie, Mamry ucieszyły nas
solidną 3 bf, a czasami nawet 4.
Pomost w Kietlicach blisko,
odcinek niewielki, tak by akurat zapoznać się z jachtem, zwłaszcza dla tych,
którzy pierwszy raz na jednostce. Cumowanie, powitanie od sympatycznego
bosmana, chwila dla załóg i o 20 ognisko. Załogi chyba trochę zmęczone po
drodze autokarem, bo po pieczonej kiełbasce szybko rozeszły się na jachty. O
23.30 zostali samotni sternicy, gitara i wielorybnicze szanty na pożegnanie
dnia. Chłodno tylko 10 stopni, ale za to wszystkim się dobrze śpi. Czekając na
kolejny dzień zasypiamy z widokiem na Mamry rozświetlone księżycem.
Następnego dnia poranna Msza w
Kietlicach udała nam się jeszcze w ciepłych promieniach słońca. Prognozy
przewidywały niestety, że to ostatnia słoneczna część dnia. Około 10 ruszyliśmy
w wyścigi z chmurami, które raz co raz próbowały zasłonić nam niebo nad
głowami. Plus tego był taki, że mieliśmy korzystny wiatr i do tego o całkiem
solidnej sile. Dargin i Kisajno, na 2-3 halsach baksztagiem i 4 bf, tylko
przemknęły w kilka chwil żeglugi. A to całkiem spory kawał akwenu. Jak na razie
wygrywamy z czarnymi chmurami. Teraz kanały. Nawet one minęły jakoś szybko i
mało nudnie, pewnie wpasowały się do całości trasy. Niegocin dalej wietrzny i
zafalowany. Na szczęście nad Giżyckiem zatrzymał się kolejny front, który
zwiastował ulewę. Już tylko Boczne i przed nami zatoka z przystanią, która była
naszym celem. Rybaczówka. Strefa kibica gotowa. I może na tą część wieczoru
spuścimy zasłonę milczenia, nasze kibicowanie nic niestety nie pomogło. Po
meczu chmury nas dopadły i wygrały z nami nierówną walkę solidnie nas mocząc. A
może to płacz nad jakością gry reprezentacji na mistrzostwach... to jeszcze
długo będzie lało...
Poranek bez zmian, wciąż padało,
a kto spał na pokładzie, boleśnie, a w zasadzie mokro, przekonał się o tym o 4
rano, gdy deszcz zaczął zacinać pod tent. Ewakuacja na dek mesy i jeszcze kilka
chwil snu w mokrym śpiworze. W zasadzie, jeśli w jakiś dzień miało padać, to
dobrze, że w ten, bo najmniej ciekawy żeglarsko, z uwagi na przeprawę przez
kanały. Szybkie nabożeństwo w Rybaczówce i na wodę. Jagodne w deszczu, kanały w
deszczu. Na Tałtach trochę się przetarło niebo. Po drodze część załóg
zatrzymała się na smażonych rybach w pływającej smażalni na jeziorze Szymon, a
część popłynęła na pierogi do Zielonego Wiatru na Tałtach. Tym razem zachwyciły
pierogi z czerwoną soczewicą. W Mikołajkach byliśmy około 19. Małe
problemy z cumowaniem, bo pomimo
niewielkiej ilości żeglarzy, brak miejsca przy keji miejskiej. Po paru kółkach
na wodzie w poszukiwaniu kawałka wolnego nabrzeża udało się. Rzuć kotwice, tak
stoimy i można w deszczu pobiec na kolację do pizzerii Pierożek. Reszta
wieczoru na łódkach, nawet nie dało się poszantować tradycyjnie na deptaku, bo
wciąż padało. Mikołajki puste jak na wakacyjną porę. Trochę zasmuceni
zasypiamy, jutro ma nie padać, będzie lepiej...
Następnego dnia od rana straszyło
burzą, straszyło i nic z tego. W Mikołajkach Msza w kościele Św. Mikołaja,
później wycieczka po wędzone sumy na następne śniadanie i siadamy do
fotorelacji, może dlatego była z lekkim opóźnieniem. Na Mikołajskim wiało
całkiem solidnie, kilka halsów i Bełdany stanęły przed nami otworem. Odcinek
niewielki, ale śpieszymy się na tradycyjny mecz siatkówki kadra - uczestnicy.
Załogi też straszyły, straszyły, że przegramy. Było jak z burzą choć, oddajemy
honor, że walczyli dzielnie. Jak zawsze czekamy na wygrane okonki. Może kiedyś…
Po meczu nasz specjalny gość, czyli już taka nasza klubowa tradycja z szantowym
koncertem. Tym razem Grzegorz Polakowski z OKAW Sztorm. Trzygodzinny koncert
skończył się niewiele przed północą. Rozochoceni szantami Grzegorza wyciągamy
gitary i szantując, czekamy na wschód słońca. Niebo znów straszy deszczykiem i
też nic z tego, czyli całkiem wygrany dzień...
Następnego dnia, od samego rana
wreszcie „Lato, lato wszędzie”. Kamień żegnał nas promieniami słońca i rosnącą
temperaturą. Temperatura na niektórych jachtach dodatkowo wzrosła jak
postanowiły się ścigać na Bełdanach. Krótki postój na zakupy w Mikołajkach i
dalej w drogę. Nie dość ze słoneczko to jeszcze całkiem przyjemnie wieje.
Pogoda - miód na nasze żeglarskie serca. Na Tałtach załogi porozpływały się w
różnych kierunkach. Rybka na Szymonie, pierogi na Jagodnym (oczywiście z
jagodami) albo szybki kurs na Żurawią zatokę. 21 dopiero w porcie. Port
malutki, ale uroku mu starcza na pewnie kolejne cztery. Korzystamy z wiaty
ogniskowej i gitar. Szanty rozbrzmiewały do 1 (ups... 22 cisza nocna), a co
niektórzy o północy rozpoczęli dopiero grę w „Mafię”. I tak kolejny dzień za
nami. Kładąc się, ze smutkiem spostrzegamy, że zostały jeszcze tylko dwa. Jakiś
krótki ten tydzień wyjątkowo.
Po porannej mszy Górkło szybko
pozostało za rufą. Jak okazało się po chwili na wodzie, nasz grill (a w
zasadzie Karola) również. Wszystko dlatego, że śpiesznie pędzimy do Wilkasów.
Niestety jednej z załóg nie pozostało nic innego, jak wrócić się zatoką z
powrotem do portu. Za wcześniejsze deszczowe dni Neptun postanowił nam
wynagrodzić. Na Jagodnym 4 bf i przygrzewa słonko. Halsujemy ciesząc się
szkwałami, które mocno przechylają jednostki. Na Bocznym dla ochłody wskakujemy
do wody na szybką kąpiel. Niegocin na półwietrze i jednym halsie. Dobrze, bo
musimy zdążyć na mecz. Szybkie cumowanie, klar portowy i biegniemy przed TV, mimo
wszystko wciąż kibicować naszym. Tym razem w porcie PTTK. Wreszcie wygrana i w
nieco lepszych humorach niż poprzednio możemy zabrać się za kolację. A ta dla
części załóg nie byle jaka, bo pierogi ze szczupakiem. Kto nie jadł niech
żałuje albo pędzi do Andrzeja w Wilkasach skosztować. Zasypiamy słuchając
roznoszących się po wodzie szant z koncertu w porcie. Gra nasz zaprzyjaźniony
OKAW Sztorm. Przez sen słyszę około 1 jak grają moją "Marysię".
Tradycyjnie już w Wilkasach poranny
prysznic zamieniliśmy na wyjście do parku wodnego... bo taniej. Słońce coraz
bardziej grzeje, wiatr tężeje - więc czas na wodę. Wyjście z portu i odcinek do
Giżycka uzależniony od otwarcia mostu na kanale Giżyckim. 13.30 przepływamy
przez most, a ok. 14 jesteśmy na Kisajnie. Rozbujane i zafalowanie. Wieje
solidne 5 bf., Łabędzim Szlakiem płyniemy w stronę Sztynortu. Chwilami można
się poczuć jak na morzu. Wiatr zrywa grzywki fal i raz co raz bryzą oblewa
załogi. Żagle zarefowane, a i tak płyniemy w mocnym przechyle. W Sztynorcie
jesteśmy na 19. Jeszcze odprawa załóg, wspólne nagranie naszego klubowego hymnu
i czas wolny. Spontanicznie załogi odśpiewały jeszcze kilka szant,
"Barkę", a nawet na specjalne życzenie "Hosannę" na 2
głosy. Kolacja i ostatnia noc na obozie. O 21 można było zerknąć na koncert
szantowy w tawernie Dezeta. Później pozostało nam tylko niekończące się zaganianie załóg na
jachty i do koji. Daliśmy radę. Wychłodzeni wiatrem pakujemy się w śpiwory i
mówimy dobranoc Sztynortowi.
Z uwagi, że to była nasza
ostatnia obozowa noc i cisza nocna miała mały poślizg, pobudka oraz odprawa
załóg i sterników nieco później. Kilka spraw organizacyjnych, podziękowania dla
uczestników obozu za wspaniałą postawę i kadrze za poświęcony czas, zaangażowanie
i włożoną pracę, której efektem był 16 obóz Kana JACHT. Mam nadzieję, że warty
udziału i pozostawiający niezapomniane wspomnienia. Na jednostki i na wodę.
Ostatnie spojrzenia na Dargin i ostatni już raz składamy maszt, by przepłynąć
pod mostem w Harszu. Mamry otulone ciemnymi chmurami, rozbujane mocnym wiatrem
i z błyskającym na brzegach systemem ostrzegawczym przed ciężkimi warunkami
pogodowymi. Żagle zarefowane, sztormiaki założone i halsujemy do Węgorzewa.
Neptun na pożegnanie w podziękowaniu chyba zsyła nam solidną 5 bf, a niebo
płacze deszczem za nami. Żeglarsko pięknie. Aż żal wpływać w Węgorapę, która
zaprowadzi nas do naszego portu macierzystego. Niestety to już koniec naszej
żeglarskiej przygody. Jeszcze pakowanie, klar jednostek, zdanie ich bosmanowi i
można wyjść na wspólną pizzę. Na zakończenie wspólne zdjęcie, ostatnie
spojrzenie na nasze zacumowane jednostki i do autokaru. Można już zaczynać
wspominanie i planowanie kolejnych rejsów. Mamy na to kilka godzin jazdy. Ale
nie mówimy Mazurom żegnajcie, mówimy do zobaczenia wkrótce.
Relacja relacją, ale i tak nie
odda nawet połowy tego, co widzieliśmy i doświadczyliśmy. Mam nadzieję, że nasi
stali uczestnicy nie zawiedli się kolejnym rejsem, a nowi połknęli żeglarskiego
bakcyla. Mazury są wielkie i wciąż sporo szlaków i portów przed nami do
odkrycia. Jeszcze raz dziękuję wszystkim za udział w rejsie, za włożony
codzienny żeglarski trud i pracę. Dumnie było oglądać naszą flotyllę sprawnie i
dzielnie zmagającą się z wcale nie łatwymi warunkami pogodowymi. Bardzo
dziękuję naszym klubowym sternikom za wspólne żeglowanie, poświęcony czas i
nierzadko prywatne urlopy.
Mam nadzieje, że na kolejnym rejsie nikogo z Was nie
zabraknie.
Z żeglarskim pozdrowieniem - Wasz Komandor.