Miał być krótki rejs, to niestety się sprawdziło; miał być w gronie żeglarskich przyjaciół, to akurat jak zawsze pewne, nikt nie musiał liczyć czy się sprawdzi; miał być niewielki, a to akurat się nie sprawdziło. Nowa lokalizacja portu początkowego by móc pokazać do tej pory mniej znane rejony uczestnikom naszych wypraw, niosła nowe wyzwania logistyczne, to też z pewnym zdziwieniem w firmie czarterowej przyjmowali kolejne prośby o zwiększenie flotylli. Po ich twardym „nie mamy już wolnych jednostek” stanęło na 5 Antilach 24, przygotowanych dla 37 osobowej wyprawy.
Po zakończeniu prac logistycznych, przygotowaniu trasy,
rezerwacjach, zakupach itd. itp. można było ruszyć w drogę. Środa wieczór –
wyjazd z 2 lokalizacji: Kraków i Tarnów. 5 busików ochoczo z żeglarzami stęsknionymi
widoku mazurskich tafli wody, ruszyło na północ. Trasa z roku na rok się
poprawia jakościowo, jak również z powodu, że nasz port początkowy (Pod Dębem w
Ruciane-Nida) znajdował się w części południowej Mazur, na miejscu byliśmy już
o 4 rano. Co prawda nominalnie jednostki odbiera się ok. 11, ale dzięki
uprzejmości bosmana Arka jachty czekały otwarte i gotowe do zamustrowania
załóg. Szybki 3-4 godzinny sen, tam gdzie komuś udało się znaleźć wolną koję
lub miejsce na burcie w kokpicie i o 8 rano można było powoli szykować się do
rejsu. Rozdzielenie prowiantu, zapakowanie się do bakist, wspólne spotkanie w
tawernie i toast za rejs i za Neptuna; i na wodę. Wiatr nie rozpieszczał, ale i
tak za chwilę „żagle precz” i musimy kłaść maszt. Śluza Guzianka, nie jest źle;
udało się nam załapać na przejście na 3 kolejkę. Powoli snujemy się Bełdanami.
Na szerszych odcinkach jeziora nieco wzmaga się wiatr i wreszcie łódki radośnie
pochylają się ciesząc się z nami nadchodzącymi szkwałami. Róg Popieski i
Śniardwy. Jak zawsze majestatyczne i robiące wrażenie na wszystkich, którzy
pierwszy raz widzą. Kawał jeziora. Powiewa coraz solidniej. Takie miłe 3 bf.
Klika zwrotów i ok. 20 bajdewindem dopływamy do wyłaniającego się powoli z
trzcin pomościku. Klimatycznie.
Folwark Łuknajno to miejsce, które postanowiłem
pokazać naszym żeglarzom, z sentymentu, z uroku, z powodu szumu trzcin, które
prowadzą nas od pomostu do folwarku, z powodu miłej obsługi i smacznej kuchni,
że można bez gwaru, bez dudniącej muzyki cieszyć się pięknem Mazur. Przy
pomoście na samym brzegu jeziora czeka na nas przygotowane ognisko. Szybki
prysznic, gitary w gotowości i możemy zaczynać. Ku pokrzepieniu po żegludze
kiełbaski, udźce prosiaka, coś do popicia co by gardło nie zaschło od
szantowania. Tym sposobem zaliczamy zachód słońca, wschód księżyca i wschód
słońca. Krótki sen. Śniadanie w folwarku zamówiona na 9.30.
Na śniadaniu „dla każdego coś miłego” i „nie do przejedzenia”. Szwedzki stół (bynajmniej nie z Ikei tylko taki solidny mazurski) zaspokoił wszystkich głodomorów. Posileni obieramy kurs na Mikołajki. Coś powiewa. Żagle delikatnie wypełnione wiatrem ciągną nas na zachód. W Mikołajkach krótki postój. Trzeba odebrać zamówione wędzone sumy w gospodarstwie rybackim, bo nie będzie śniadania na następny dzień. 20 sumów zapakowane, a do testów jeszcze troć i jesiotr. Na pomoście przed hotelem Gołębiowskim testujemy wraz z pozostałymi sternikami trafność zakupu. Sumy żądzą. A do tego popite mołdawskim napitkiem wprawiają nas w zachwyt wyboru śniadania dla załóg. Chociaż one do sumów to mają jeszcze trochę czasu. Najpierw żeglujemy Tałtami do Starych Sadów, około 18 docieramy na miejsce. Po cumowaniu i szybkim prysznicu, czekają na nas pierogi. Nie byle jakie, a jedne z najlepszych na Mazurach, tawerna Zielony Wiatr czekała na nas ze świeżo ulepionymi pierogami w różnych smakach. Tym razem klasyka: ruskie, z mięsem i szpinakiem. Tak po 50 na załogę, wielkich klusek wypełnionych przesmacznym farszem, okraszonych cebulą i skwarkami. Jak ktoś pomyślał, że schudnie na rejsie to się pomylił, ale waaarto. Powrót do portu i na jednostki. Cisza nocna obowiązuje, tylko troszkę mniej, wiec szantujemy do późna… bardzo późna.
Poranny sum na Mazurach dobrze robi wszystkim. Ze świeżym
pieczywem, masełkiem, z widokiem na Tałty. Znów objedzeni regionalnym
przysmakiem ruszamy w drogę. Tałtami do Mikołajek, coś wieje, około 13 docieramy
do mostów przed wioską żeglarską. Kładziemy maszty, stawiamy i postój przy keji
miejskiej. Mała przekąska, po kawałku pizzy i ruszamy dalej, na Bełdany i do portu
Mila. Znowu gdzieniegdzie powiewa, ale przy zwężeniach jeziora sennie snujemy
się na południe. Około 18 docieramy w pobliże portu. Cumowanie, prysznic i akurat
czas na nasze ognisko. Z bakist wyciągany wszystko, co da się zgrilować,
znalazły się kiełbaski, kaszanki, ziemniaczki i znów kawał jakiegoś prosiaczka.
Gitary zawsze się znajdą, głosy już lekko zachrypnięte, ale też są. I znowu
czasu mało. Ranek pogania do koji, choć i jeszcze siły i chęci pozwoliłyby na
kolejną szantę.
Rano śniadanie w Tawernie Kapitańskiej. Znowu szwedki stół i znowu dylemat, co zjeść i na ilu talerzach. Po śniadaniu chwila odpoczynku, część załóg wskakuje do jacuzzi przy plaży na chwilę relaksu. Ok. 12 pozostawiamy za plecami gościnny Klub Mila i żeglujemy dalej. Przed nami jeszcze Guzianka i śluzowanie. Tym razem przechodzimy w pierwszej turze. Na Nidzkim w lokalnej wędzarni jeszcze zakup „pamiątek” z rejsu i niestety powoli przed nami majaczy się nasz port macierzysty. Ostatnie chwile żeglugi spędzamy podziwiając rozpięte żagle, jeszcze niektórzy wskakują na szybką kąpiel w jeziorze i niestety już koniec rejsu. Cumowanie, sprzątanie jednostek i pożegnalne zdjęcie wszystkich załóg. Smutno? Chyba tylko tak troszkę, bo co zobaczyliśmy to nasze, co posmakowaliśmy też, nowe przyjaźnie i nowe wspomnienia, którymi będzie można się podzielić z bliskimi, a i tak przecież wrócimy na kolejny rejs. Za chwilę.
Robert