Jeziora te same a jednak inne za każdym razem, trasy podobne a wciąż coś nowego. A żagle rozpostarte nad głowami niezmiennie wywołują uśmiech tym większy, im bardziej wypełnione wiatrem. I całe znużenie trasą, przygotowaniami, formalnościami mija wraz z pierwszym postawieniem stopy na pokładzie. Dla wszystkich żeglarzy, a najbardziej dla tych przyszłych, relacja z naszego drugiego klubowego rejsu Mazury 2019.
Postaramy się, aby wszyscy, którym niedane było ruszyć z
nami na Mazurski szlak mogli, choć trochę poczuć klimat naszego rejsu. Może nie
będzie wiało, ani chlapało, ani nawet szumu fal nie będzie słychać, ale opiszemy,
jak mija nam każdy kolejny dzień pod żaglami.
Nasz senny bus już o 5 rano w niedzielę ruszył w drogę, za
wiatrem, za żaglami, za mazurskim słońcem. I tak lekko mieliśmy, Jacek z drugą
ekipą mazurską już byli w trasie od 10 h, a drugie tyle jeszcze przed nimi.
Przyznaję, że z roku na rok trasa na Mazury coraz bardziej komfortowa. Lepsze
drogi, większość trasy drogami szybkiego ruchu, a i nasz busik też niczego
sobie. Ok. godziny 8 już w Warszawie, reszta załogi odebrana i przed nami cel
Węgorzewo. Po 8 godzinach jazdy meldujemy się w porcie Keja. Odbiór jachtów,
szybkie zakupy, zamówiony prowiant też dojechał punktualnie, jeszcze tylko
spotkanie z P. Jolą, naszą ratownik medyczną i możemy myśleć o odejściu od
pomostu. Na pokładzie jeszcze krótkie szkolenie, zwłaszcza dla tych którzy
pierwszy raz na jachtach, omówienie zasad bezpieczeństwa i możemy ruszać. Na Mamrach flauta, próbujemy złapać resztki
baksztagu i snujemy się w kierunku przystani Kętrzyn. Przed dwudziestą
zacumowani, czekamy jeszcze na załogę Jacka, dotrą do nas ok.21. I jak w zegarku.
Teraz ognisko i pieczone kiełbaski. Cóż, zamiary były wielkie, kiełbaski,
gitara, szanty... Rzeczywistość nieco inna, po kiełbasce z ogniska błogość,
senność i pełny żołądek zamieniły priorytety. Śpiwór i prawa burta w kokpicie
przyciągnęły z siłą niemierzalną. Jeszcze tylko zdążę się przywitać. Dzień
dobry Mazury, dobranoc Mazury, witaj Stary Przyjacielu.
Następnego dnia nawet chciałoby się, choć trochę dłużej
pospać, ale nie dało się, nawet przyzwolenie było... ale nie od palącego
słońca. O 6 rano już była zapowiedź tego, co nas czeka przez resztę dnia.
Słońce zaglądające pod tent powoli podsmażało nas w śpiworach. Nie dało się już
zmrużyć oka. Pobudka, toaleta, poranne zebranie organizacyjne, omówienie planu
dnia i czas na śniadanie. Z uwagi na wczorajsze zmęczenie podróżą korekta
planów, nasz port docelowy to Dalba w Giżycku. Będzie nieco bliżej i może
wytrzymamy w tym gorącu. Na jachty, póki jeszcze nierozpaleni promieniami
słonecznymi i w drogę. Później niestety patelnia. Brak najmniejszego podmuchu
wiatru i palące słońce, a do tego wciąż warkot silnika. Mamry, Dargin, Kisajno
- patelnia z sielawkami - czyli my. I tak cały dzień. Zacznę współczuć biednym
rybkom przy następnej kolacji. Dla ochłody krótki postój w cieniu w zatoczce na
Kisajnie i do kanału niegocińskiego, akurat żeby zdążyć do 17.25 zanim zamkną
most. Później już cumowanie (nawet całkiem sprawnie poszło mino małego
doświadczenia części załogi) i obiadek. Im niżej słońce tym większa ulga i choć
trochę chłodu. Nawet na tyle by wyciągnąć gitarę i poszantować przy pomoście.
Mimo nikłego udziału załóg daliśmy radę. Zaskoczyliśmy nawet ciszę nocną
kolejną żeglarską pieśnią i to nie jeden raz. Ale wreszcie wraz z zaskoczoną
Ciszą nocną, Niegocinem, Giżyckiem i portem Dalba uznaliśmy ze czas na sen.
Jutro też będzie pięknie... i może mniej gorąco.
Poranek w Giżycku cichy i spokojny, jak nie Giżycko w środku
sezonu. Poranna toaleta, śniadanie, klar do wyjścia i z niepokojem zaczynamy
obserwować niebo. Coraz ciemniejsze chmury majestatycznie napływają od strony
Węgorzewa. Do tego błyska system ostrzegawczy i to z częstotliwością 90 błysków
na minutę. Niestety jesteśmy zmuszeni czekać na dalszy rozwój sytuacji.
Prognozy nie wróżą niczego dobrego, Niegocin pusty, a łódki wypływające z
kanału, również z obawy przed pogodą chroniąc się powoli zapełniają nasz port.
Wykorzystujemy czas wolny na zakupy. Obładowani warzywami na wieczorną obiado -
kolację wracamy do portu. Ha! Wieczorem będzie trzeba to wszystko skroić w
kosteczkę. Dopiero ok. 14 chmury przewiał wiatr i zniknęły ostrzeżenia. To
dobra wiadomość, zła to taka, że razem z chmurami zniknął wiatr. Niegocin na
silniku, Boczne też, powiało nam dopiero na Jagodnym. Wreszcie żagle
wystrzeliły pod niebo, ustał warkot silnika i całkiem szybko półwiatrem "połknęliśmy"
Jagodne. Nasz port docelowy to Żurawi Kąt i Millenium Port w Górkle. 18 przy
kei i "tak stoimy". Do tego lekko głodnawi już, a wiata ogniskowa
czeka, dzisiaj zupa węgierska z kociołka. Jeszcze tylko (wcale nie takie tylko
jak się okazało, chwilę zeszło) pokroić cebule, cukinie, boczek, papryki,
kiełbaski, ogórki, marchewki, podsmażyć, doprawić, dusić, odprawić kucharskie
czary i już można słuchać jak kociołek radośnie bulgocze mieszając ze sobą
wszystkie smaki. Po pół godzinie odkręcamy pokrywę kociołka. Mmmmmmmmm. Cisza
przy degustacji mówiła wszystko. Jedna dokładka, druga, trzecia. Dosyć! Więcej
się już nie da. Chwila odpoczynku przy dogaszającym się żarze ogniska i ukojeni
strawą, ciszą i ciepłem żaru zamiast na gitarę z coraz większą czułością
zerkamy na śpiwór i koję na jachcie. Chwile później zasypiamy przy
akompaniamencie coraz bardziej tężejącego wiatru.
Chłodny poranek w Żurawim Kącie coraz bardziej rozgrzewały
promienie słońca. Po wietrznej nocy liczyliśmy, na choć resztki wiatru.
Śniadanie, toaleta, godzinka na codzienną fotorelacje i w drogę. Neptun
łaskawie spojrzał na nas z odmętów Jagodnego i wiatr ochoczo wypełnił nasze
żagle. Niestety nie na długo, bo przed nami przeprawa przez kanały. Żagle
precz, kładziemy maszt i monotonny warkot silnika towarzyszy nam przez następne
półtorej godziny. Na Tałtach na szczęście też wieje. W promieniach słońca
baksztagiem żeglujemy w kierunku Mikołajek. Jeszcze raz kładziemy maszt pod
mostami i wypatrujemy kawałka kei do zacumowania. Niestety prace budowlane przy
nabrzeżu Mikołajek mocno ograniczyły keję miejską dostępną dla żeglarzy.
Wreszcie znajdujemy wśród zacumowanych żaglówek dziurę na akurat nasze dwa
jachty (jak tylko delikatnie rozsuniemy dwa inne :) ). Cumowanie, klar portowy
na jednostkach i idziemy na pizzę. Później jeszcze spacer po wiosce
żeglarskiej, małe zakupy i coraz bardziej chłodne powietrze zachęca do
schronienia się na jednostkach. Po całodziennej dawce promieni słonecznych
nawet w śpiworze chłodno. Zwłaszcza jak się śpi w kokpicie. Mimo, że
zacumowaliśmy kawałek od centrum odgłosy dochodzące z kei jeszcze chwilę nie
dają zasnąć. Wreszcie udaje się. Lekko marznąc mówimy dobranoc Mikołajkom i
zasypiamy.
Kolejny dzień nie zapowiadał się dobrze, ciemne
chmury nad Śniardwami i kolejne napływające z zachodu nad Mikołajki zwiastowały
żeglugę w deszczu. Ale przyznajemy, że załogi nas zaskoczyły i na pytanie czy
płyniemy pośpiesznie do kolejnego portu czy Śniardwy i ryzyko deszczu oraz
ewentualne kładzenie masztu i stawianie w ulewie, wybrały zdecydowanie
"chcemy na Śniardwy". Warto było. Nie dość, że nie zmoczyło, to
solidna trójeczka bf pozwoliła radośnie pożeglować. Kotłujące się ciemne chmury
nad nami tylko delikatnie groziły nam paluszkiem i powodowały częstsze
spojrzenia na maszty sygnalizacji ostrzegawczej. W jedną stronę gentelmański
baksztag, a z powrotem liczne halsy i około 16 znowu pod mikołajskimi mostami.
Później Tałty i oczywiście obowiązkowa tawerna "Zielony wiatr" z
magicznymi pierogami. Soczewica, wołowina, gęsina, szpinak i oczywiście
"ruskie" okraszone smażoną cebulką i skwarkami. Piękne dopełnienie
żeglarskiego dnia. Dobrze, że zamówiłem je już o 10 rano oraz potwierdziłem
dwukrotnie podczas dnia. Kilka załóg, które przyszły razem z nami zostało
odprawione z kwitkiem od baru lub zrezygnowało na hasło "za dwie
godziny". Nasze olbrzymie pierogowe talerze dosłownie zniknęły. Ale smak
zostanie za to na długo. Mam nadzieje, że jutro porównamy z tymi szczupakowymi
w Wilkasach. Jeszcze Tałty w poprzek przy już zachodzącym słońcu, kanały w
spowijającym nas mroku i nasz dzisiejszy docelowy port: Zielony Gaj. Załogi
pojedzone pierogami nawet zrezygnowały z planowanego makaronu na kolację.
Porcik bardzo sympatyczny, taras też, więc z ochotą wyciągamy gitarę. Po chwili
"Jasnowłosa", "Czarnowłosa", "Emma" i reszta
pięknych żeglarek towarzyszy nam w ten chłodny wieczór. Nawet Karol pojawił się
znikąd. Nie ma to, jak solidne wsparcie na szantowy wieczór. Do tego dołączyły
jakieś nowo zaprzyjaźnione załogi z jachtów zacumowanych obok nas.
Ukontentowani wcześniejszymi mazurskimi pierogami, solidną żeglugą oraz
szantami, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wobec Neptuna, zasypiamy w
oczekiwaniu na kolejny piękny dzień.
Rankiem zostawiamy za sobą "Zielony Gaj" i ruszamy
w dalszą trasę kanałami. Godzinę później wreszcie możemy wyłączyć silnik i
cieszyć się rozpostartymi żaglami. Wieje takie solidne 3 bf a po wczorajszym
chmurnym dniu słońce z nawiązką uprzyjemnia nam żeglugę. Jagodne, Boczne i
wpływamy na Niegocin. Chyba w nagrodę za sprawne złożenie i postawienie masztu
powiało czwóreczką. Żeglarsko pięknie: solidny wiatr, słońce, łódka mknie w
przechyle, inne jednostki przecinając naszą trasę z uśmiechem na ustach
pozdrawiają nas, a na niebie "baranki" przyjmują coraz bardziej
fantazyjne kształty. Żeglarska Bajka. Około 17 jesteśmy przed portem PTTK
Wilkasy. Na wodzie tłok a w porcie brak miejsc. Dzisiaj zmiana turnusów a do
tego sporo łódek chce zacumować w oczekiwaniu na jutrzejsze air show. Zostajemy
zawróceni z główek portu. Jak to? A zaplanowane wieczorne pierogi ze
szczupakiem u Andrzeja? Na szczęście pomógł telefon do bosmana. Wielki jest,
obiecał, że da radę jeszcze gdzieś upchnąć nasze dwie jednostki. Jako jedyni z
licznej grupy kręcących się jachtów dostajemy zgodę na zacumowanie i wpływamy
do basenu portowego i cumujemy. Klar portowy i chwila wolnego. Przed 20 idziemy
na kolację. Być w Wilkasach i nie zjeść pierogów ze szczupakiem u Andrzeja to
grzech żeglarsko-kulinarny. A my grzeczni jesteśmy. Bardzo grzeczni, tak akurat
na podwójną porcję. Przy okazji przyjechała do nas Jola, nasza ratownik
medyczna żeby się upewnić czy wszystko w porządku. Objedzeni i obściskani przez
przyjaciół wracamy do portu. W tawernie koncert, niestety troszkę mniej szantowy,
ale i tak milo się zasypia ukołysanym przez wiatr i z rockowymi szlagierami w
tle. "Mój jest ten, kawałek...”, pokładu...
Następnego dnia po porannej wizycie w parku wodnym Wilkasy
nieśpiesznie opuszczamy port PTTK. Leniwie halsując po Niegocinie staramy się
oglądnąć pokazy lotnicze nad Giżyckiem. Albo coś przegapiliśmy albo nie było
tego zbyt wiele, chociaż wyrysowane przez lotników na niebie serce przebite
strzałą wyglądało całkiem nieźle. Później Kanałem Niegocińskim na Kisajno i
Łabędzim Szlakiem halsujemy na północ. Dzisiejszy nasz port docelowy to
Przystań Zdorkowo. Postanowiliśmy zaglądnąć do porciku, w którym jeszcze nigdy
nie byliśmy. Po wyjściu z Łabędziego Szlaku niespodzianka:) Solidne 4 bf i
spore fale z grzywkami piany postanowiły uatrakcyjnić nam nasz przedostatni
dzień żeglugi. Po 19 wypatrujemy pomostów za Harszem. Ciężko wypatrzeć, bo
schowane za trzcinami. Wąską przecinką przez szumiące i falujące trzciny
dopływamy do kei. Cichy port, drewniane ławeczki, wiaty, przygotowane miejsca
na ogniska zaraz obok kei, przystrzyżone trawniczki. Klimat mazurski w całej
okazałości. Pięknie. Telefon do sympatycznego Pana Henia i taczka drewna już
czeka na wieczorne ognisko. Obawiamy się tylko jednego, lokalnych, latających,
bzyczących tubylców mazurskich. Będzie to test bojowy dla naszych anty komarzych
preparatów. Do tej pory dawały radę, ale dziś zapowiada się prawdziwa wojna. Do
ogniska dołącza się załoga z łódki obok, kiełbaski skwierczą, a dzięki nowym
znajomym zwiększyliśmy stan gitar. A później to już magia Mazur, kolejne szanty
wybrzmiewają w akompaniamencie trzaskającego drewna. Komary też pokonane, tu
specjalne podziękowania dla Grzegorza, który podarował nam anty komarzą
amunicję Mugga do przetestowania. Działa. Przetestowana i z czystym sumieniem
możemy polecić. Szantujemy do późna, na przemian zaskakując się z załogą
"Poezji" kolejnymi utworami, nawet nie mazurskie "Bieszczadzkie
Anioły" zawitały nad wodę. Wciąż są zielone. Tylko widmo jutrzejszego
powrotu do Tarnowa zmusza nas do zakopania się w śpiworach, bo najchętniej wraz
z Aniołami poczekalibyśmy na wschód słońca.
Dziękuję wszystkim, którzy sprawili, że ten rejs był wyjątkowy, za to że byliście tam razem z nami, za Waszą żeglarską pracę, uśmiechy i radosny odpoczynek pod łopoczącymi nad głowami żaglami. Specjalne podziękowania dla „londyńskiej” załogi, której nie zraziła nawet 28-godzinna podróż z Anglii na Mazury. Również dla wszystkich Przyjaciół: Jacka, Oli, Piotra, bez których nie udałoby się po raz kolejny wspólnie żeglować pod banderą Kana JACHT.