Mazury 2020 - weekend Boże Ciało za nami :)

Mazury 2020

Jednak płyniemy!

 

Po kilkunastu zmianach decyzji, rezerwacjach i odmawianiu jednostek, zwiększaniu i zmniejszaniu ich ilości, ostatecznie zdecydowaliśmy, że płyniemy. Trochę skromniej, niż były założenia, ale i tak zadowoleni, że mimo przeciwności udało się wyruszyć w kolejny rejs Kana JACHT. Tradycyjnie już środowa, nocna trasa na mazury i ok. 7 rano zameldowaliśmy się na przystani w Klubie Mila w Kamieniu. Po godzinie 8 odbiór jednostek, mustrowanie się i możemy naładować akumulatory na śniadaniu w tawernie. Słońce coraz mocniej przygrzewa, wiatr delikatnie, ale zdecydowanie wypełnia żagle jednostek mijających nasz półwysep. Więc my też! Jednak płyniemy!

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/m2020bc3.gif

Bełdany chyba częściej niż zwykle zmuszają nas do licznych halsów, ale stęsknieni Mazur i wiatru uznajemy to oczywiście za dodatkowy prezent od Neptuna. Mijamy Wierzbę i przez Róg Popieski wypływamy na Śniardwy. Piękna pogoda, wiatr w żaglach, a przed nami największe jezioro w Polsce. Całkiem sporo żagli przed nami, a do tego liczne motorówki przecinają tafle głównie w torze wodnym płynąc w kierunku Piszu lub wracając już do Mikołajek. Wiatr ma lżeć, ale póki co korzystając z podmuchów płyniemy w kierunku wysp. Na wysokości Wyspy Pajęczej skończyło się „rumakowanie”. Flauta. Do tego informacja z Stanicy Wodnej Niedźwiedzi Róg, że ten zazwyczaj pusty porcik już się zapełnia spowodowała, że uruchamiamy silnik, zrzucamy żagle i powoli płyniemy w kierunku naszej kei. W porcie tłok, prawie wszystkie miejsca zajęte. W pierwszej kolejności szybko organizujemy już wstępnie awizowane jutrzejsze śniadanie w sympatycznym barze Kotwica, a później zajmujemy się rozpaleniem grilla w portowej wiacie. Skwierczący i pachnący udziec prosiaka zaczyna coraz bardziej działać na nasze zmysły i soki trawienne. Nasze załogi to jeszcze “pół biedy”, bo za chwile przystąpimy do konsumowania, ale gorzej z resztą żeglarzy w porcie. Zazdrosne łypnięcia spod oka na ruszt mówią same za siebie. Pieczyste ukontentowało nasze żołądki i kubki smakowe, a do tego popite zimnym, złocistym trunkiem dało energię na kilka szant przy ognisku. Ehh, i pomyśleć, że niewiele brakowało, a rejs wcale nie doszedłby do skutku.

 

 tl_files/kanajacht/aktualnosci/m2020bc2.gif

Następnego dnia poranek ponownie powitał nas ciepłymi promieniami słońca. Bar Kotwica już na nas czekał z przygotowanym śniadaniem. Najedzeni i spragnieni szumu żagli śpiesznie wyruszamy na wodę. Niestety obiecana na dziś Tawerna Zielony Wiatr na Tałtach ze swoimi “magicznymi” pierogami nie otworzyła jeszcze swoich podwoi dla turystów. Wobec powyższego postanawiamy dłuższy czas spędzić na Śniardwach. Kierujemy się na północ, oczywiście mając baczenie na liczne oznakowania kardynalne. Żeglując tak gdzie wiatr dopcha a fantazja sternika poprowadzi, podziwiamy Śniardwy w całej rozciągłości. Po południu lekko zgłodniali cumujemy do pomostu urokliwego Folwarku Łuknajno i udaje nam się, mimo rezerwacji obiektu, odsapnąć od żaru słonecznego przy talerzu “dzyndzołków” i kufelku lokalnego browaru. Później kierunek Mikołajki - to nasz docelowy port na dzisiaj. Keja miejska wygląda coraz lepiej, chociaż wciąż widoczne są prace wykończeniowe. Może na finał sezonu zdążą. Na kolacje wspólna pizza w zaprzyjaźnionej pizzerii i… z wieczornego szantowania na pokładzie niestety nic nie wyszło. Zmęczeni słońcem padamy na koje i zasypiamy tylko nieznacznie później niż zdążyło się schować słońce za horyzont. 

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/m2020bc1.gif

Sobotni poranek na szczęście dał nam trochę odsapnąć od żaru słonecznego. Zachmurzone niebo ulżyło naszym spieczonym ciałom. Przed nami wycieczka po wędzone sumy na śniadanie do gospodarstwa rybnego. Mimo początkowej niechęci co do tego specjału u niektórych załogantów, rybki zostały błyskawicznie pochłonięte. Można odbijać i w drogę. Postanawiamy płynąć pod Guziankę i zobaczyć nowo wybudowaną śluzę. Wiatr nieco stężał i baksztagami sprawnie przemierzyliśmy Bełdany. Krótki postój pod śluzą i tym razem halsując płyniemy w kierunku Kamienia. Ok 17 w porcie. Teraz czas na przygotowanie “kociołka” na wieczorną kolację. W dzisiejszym menu zupa węgierska. Chwilę zeszło żeby pokroić, podsmażyć, poprzyprawiać, odmówić magiczne formuły nad bulgoczącym kociołkiem i poczekać trochę, aż wszystkie produkty zamienią się w pyszną, pikantną i gęstą zupę węgierską, pachnącą papryką i wędzonym boczkiem. To, że było warto oznajmił nam odgłos skrobiącej chochli o dno kociołka kilka dłuższych chwil później. I niestety z godziny na godzinę coraz bliżej nam było do pożegnania się z naszymi kochanymi Mazurami.

 

Poranna krzątanina związana z pakowaniem się na jednostkach, ich sprzątanie i przygotowanie do zdania bosmanowi przerwało jeszcze tylko śniadanie w tawernie. Później już tylko formalności w bosmanacie i możemy uroczyście zakończyć rejs w tawernianej Loży Kapitańskiej. Przed nami 9 godzin drogi do Tarnowa. Damy radę i wcale nas to nie zniechęci do tego, żeby za dwa tygodnie znowu tu wrócić i pożeglować gdzieś tam w dal. Może nie za horyzont i całkiem w nieznane, ale wciąż z ciekawością i głodem kolejnej, wspaniałej mazurskiej wyprawy.

Dziękujemy wszystkim załogantom za udział w rejsie i życzymy samych pomyślnych wiatrów nie tylko na Mazurach.


tl_files/kanajacht/galeria2.png

 

Wróć