oJ taM, oj tam, mówię Wam, jaki rejs za sobą mam.

Mazury 2015

 

Tak na gorąco, dopóki jeszcze wspomnienia nie ostygły, przed Wami krótka relacja z rejsu. 
 
Dla tych co byli - dla przypomnienia; dla tych co nie byli - do oddania chociaż części atmosfery rejsu. Na pewno relacja niedoskonała, bo jak tu przekazać wszystko w kilku zdaniach …
 

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/m2015n0.gif

Tradycyjnie już, w ostatni dzień roku szkolnego rozpoczęliśmy nasz rejs po Mazurach . Zbiórka o godzinie 21 i Msza Św. w kościele Matki Boskiej Szkaplerznej. Po Mszy pakowanie prowiantu i naszych bagaży do autokaru i w drogę. Każda godzina jazdy zbliżała nas do początkowego portu naszego rejsu na Mazurach w Węgorzewie.

 

Keja port przywitał nas słonecznie i ciepło, jachty przygotowane i wręcz zapraszały do jak najszybszego wypłynięcia na wodę. Ale niestety nie tak szybko … najpierw podział na załogi, chociaż część już się podobierała w drodze na Mazury, później podział oprowiantowania, zaokrętowanie się, odprawa sterników i wstępne przeszkolenie, zwłaszcza dla nowych uczestników naszych mazurskich rejsów dotyczące zachowania się na jachcie oraz zasad BHP. W między czasie jeszcze zakupy spożywcze i podział załóg na wachty, przydzielenie obowiązków … oj … sporo tego.

 

Wreszcie wyczekiwana komenda: „cumy na pokład, odchodzimy”. O ile słońce szczodrze nas obdarzało swoim ciepłem to wiaterek o nas zapomniał. Wiało marnie, na szczęście na tyle że, obyło się i tak bez uruchamiania silników. Pierwszy odcinek krótki, jeziorami Mamry i Święcajty do znanego już nam ośrodka „Zatoka Kal”, ale i tak przy tym wietrze zeszło do późnych godzin popołudniowych. W trakcie żeglugi pierwsze ostrożne próby sterowania statkiem przez załogantów, a zwłaszcza tych w wachcie steru, przećwiczenie manewru „człowiek za burtą” i powolne zaznajamianie się z trudną sztuką żeglarstwa. Następnie coś dla ducha, czyli Msza Święta, a później coś dla ciała. Chociaż nawet przygotowane już ognisko nie odwiodło nas od planu rozegrania tradycyjnego już meczu siatkówki: kadra kontra uczestnicy. Jak zawsze wygrali Nasi i jak zawsze graliśmy już tradycyjnie - o talerz smażonych okonków. A co do ogniska … czekały na nas już przygotowane kiełbaski do upieczenia, boczki, cukinie, serki. Pycha. Oczywiście towarzyszyły nam dźwięki gitar i z czasem coraz bardziej ochoczy śpiew szant przez załogi.

 

Drugiego dnia rejsu po śniadaniu i Mszy Świętej ruszyliśmy do kolejnego naszego portu – PTTK Wilkasy. Znów słonecznie i znów niestety mało wietrznie. Jeziorami Dargin, Kisajno, starym kanałem mazurskim i jeziorem Niegocin do portu przeznaczenia. Szybka kolacja, a co niektórzy, skusili się na posmakowanie lokalnego specjału - pierogów ze szczupakiem. Wieczór upłynął znów na pomoście przy dźwiękach szant, które do późnych godzin unosiły się nad zasypiającym portem.

 
tl_files/kanajacht/aktualnosci/m2015n3.gif

Ranek za to pojawił się nieznośnie szybko, ale grzejące słońce szybko nas dobudziło i wypędziło resztki snu. Artur, za to już, czekał na nas z Mszą Świętą przygotowaną w amfiteatrze . Po Mszy śniadanie i wyjście do parku wodnego Wilkasy. I tu niestety niemiła niespodzianka, najpierw sympatyczna (niestety tylko z wyglądu) Pani w kasie pomyliła nas z inną grupa i przegoniła na koniec kolejki, a następnie po wpuszczeniu innych osób nie pozwoliła wejść na teren basenu i zaproponowała 1,5 godziny oczekiwania. Po niestety nieco mniej miłej wymianie zdań i lekkim już zażenowaniu pozostałej części obsługi kąpieliska co do zachowania „sympatycznej Pani z kasy”  (pozdrawiamy!) postanowiliśmy opuścić jakże miłe progi basenu w Wilkasach.  Skoro nie zmoczył nas basen to Neptun nam to wyrównał i zmoczył nas dosyć mocnym deszczem. Co nie przeszkadzało nam kontynuować żeglugi jeziorami Niegocin, Bocznym, Jagodnym, Szymoneckim, kanałami, jeziorem Szymon, Tałtowisko, Tałty oraz Mikołajskim do perły Mazur czyli Mikołajek.  Po drodze kęs smażonego sandacza w zacumowanej smażalni na środku jeziora Szymon. Krótka przerwa i dalej w drogę. Wieczorem radość wśród załóg, bo w większości postanowiliśmy się wybrać na pizzę, wachta cooka i wachta klaru miała farta, bo ani gotowania, ani dodatkowego mycia garów już nie było. Pizzeria „Pierożek” sprawnie uporała się z prawie dwudziestoma dużymi pizzami i pięćdziesiątką roześmianych i rozśpiewanych żeglarzy. „Pierożka” pozdrawiamy, polecamy i dziękujemy obsłudze. Wieczorem, ponieważ keja miejska i wioska żeglarska w Mikołajkach nie zasypia wcześnie, dostosowaliśmy się do lokalnego kolorytu i szantowaliśmy … jeszcze chwilkę. A do naszej radosnej flotylli dołączyła jeszcze jedna łódka, też się uczyli i też podziwiali uroki Mazur, więc następne porty „Albatros” z jasnowłosą kapitan Ewą postanowił zwiedzać razem z nami.

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/m2015n4.gifKolejny dzień rozpoczął się Mszą Świętą obok kościoła w Mikołajkach, a następnie część załóg opuściła pośpiesznie port żeby móc jeszcze zawitać po drodze do urokliwej przystań wśród trzcin: Folwarku Łuknajno i zjeść po talerzu pysznych lokalnych pierogów. Dalej jeziorem Śniardwy, Seksty, kanałem Jeglińskim i jeziorem Roś do Ekomariny Pisz. A tam czekała na nas już niespodzianka. I tu muszę się cofnąć o 2 dni...  ale opis całej spontanicznej akcji w osobnym artykule do którego lektury serdecznie zapraszam. A efektem naszych działań było to, że o godzinie 20.00 we wtorek zespół „oJ taM” rozpoczął dla nas dosyć ekskluzywny koncert w porcie. Oczywiście Tatiana z Markiem zaprosili nas do wspólnej zabawy na scenie i obok ich popisów nie zabrakło naszych załogantów jak i nas samych prezentujących skromnie kilka autorskich szant. 

Ehhhh działo się … 

Tu jeszcze raz bardzo dziękuję zespołowi „oJ taM” za życzliwe podejście do naszego „spontana” jak i również Mariuszowi i Kasi z Piszu za szybkie działanie i zaufanie, którym nas obdarzyli, bo przecież zadzwonił tylko gość znany z telefonu z propozycją … zróbmy za 2 dni koncert. Szacun.

 

Następny dzień to już niestety droga powrotna, ale za to oprócz mniej atrakcyjnej żeglugi przez kanał Jegliński i śluzę Karwik cały dzień na Śniardwach. A do tego zaczęło dmuchać dosyć solidnie, 3 w skali Bf a nawet czasem delikatne 4 dawało niesamowitą radość z żeglugi, nie zmąconą nawet ciągłym wypatrywaniem i omijaniem „kardynałek”. Szybka kąpiel w gorące popołudnie na piaszczystej plaży przy Suchym Rogu i powrotna droga na przeciwległy brzeg Śniardw do stanicy wodnej Niedźwiedzi Róg. Porcik taki jakie lubię, trochę jak zapomniany kawałek Mazur, cichy spokojny z kilkoma basenami portowymi, mało turystów, brak zgiełku, szumu, wylewającej się wszechobecnej, dudniącej muzyki, sklepów, restauracji. Kwintesencja Mazur, szum drzew, trzcin, ptaki, delikatny stukot fałów o maszty kołysane lekkimi podmuchami wiatru. Może i nie wszyscy docenią… teraz, zwłaszcza młodsi, bo gdzie Wi-fi ? gdzie hot dogi ? gdzie pamiątki ? pizzerie ? Może nie teraz ale myślę że takich zakątków będziemy szukać coraz częściej. A wieczorem ognisko, kiełbaski, szanty … jak zwykle. 
Nudno ? Nic bardziej mylnego. Jak zawsze niesamowicie.
 

I już czwartek, poranna Msza, śniadanie i żegnamy Niedźwiedzi Róg, machamy na pożegnanie Śniardwom i Bełdanami do Galindii, tam dla chętnych zwiedzanie tej zrekonstruowanej osady Galindów. Następnie kurs na Tałty i na Stare Sady. Port docelowy Ekomarina Sunport. I tu chyba ogarnęło Nas wreszcie niewielkie zmęczenie, albo … wszyscy chcieli wypocząć przed kolejnym meczem siatkówki: Kadra – Załogi. Wraz z zachodzącym słońcem i ogarniającym nas delikatnym pyłem (co jak się okazało było efektem odbywającego się nieopodal Rajdu Polski a nie jakiejś magicznej mgły) port wraz z Nami ułożył się do snu.


Piątkowy poranek obudził nas palącym słońcem i o dziwo dochodzącym z niego głośnym warkotem, tym razem obudził nas Rajd Polski, warkot silników dochodzących ze słońca to krążące nad trasą helikoptery, pomieszany z odgłosami pędzących samochodów. Na szczęście oni skończyli, a my zaczęliśmy. Poranna msza w super komfortowych warunkach, tak jeszcze nie było, 4 metry od jeziora i 70 osób w „zachrystii” na … leżakach. Następnie mecz, znowu wygrali Nasi (przecież wszyscy są Nasi – co prawda to Ci drudzy Nasi ale przynajmniej wyszło na remis i nikomu nie było żal) i okonki wyszły na zero, i może dobrze bo znowu okazało by się jak rok temu, że były by tylko wirtualne. Na łódki i kanałami do Giżycka, po drodze wojna wodna pomiędzy kilkoma jednostkami, w ruch poszły wiadra, miski, garnki i wszystko inne, czym dało się nabrać wodę i oblać przepływających obok. Później krótki postój w Rydzewie na obiadek i kąpielisko. Giżycko niestety nie było dla nas przyjazne, okazało się że w porcie wszystkie miejsca zajęte z uwagi na zlot oldtimerów i niestety naszą flotyllę przygarnęły tylko miejsca cumownicze przy falochronie. Troszkę skomplikowało to temat natrysków i toalet, ale daliśmy jakoś radę. Za to na scenie w Ekomarinie spotkaliśmy naszych znajomych, czyli „Oj tam”. Port do późnych godzin raczył nas dźwiękami koncertujących zespołów i powoli zapraszał do koi na jachtach.

 

tl_files/kanajacht/aktualnosci/m2015N1.gif
Sobota zaskoczyła nas… i to od samego rana, nieoczekiwanie okazało się że to w zasadzie już ostatni pełny dzień na żaglach. Poranne nabożeństwo i na jachty, tym razem należało dosyć precyzyjnie wypływać, bo musieliśmy zdążyć na odpowiednią porę otwarcia mostu na kanale giżyckim. Dla niektórych jeszcze krótki pobyt w Stanicy Wodnej Stranda na prysznic i powolna żegluga do Sztynortu. Żagle rozpaczliwie domagały się wiatru, a my chociaż kawałka cienia na pokładzie. Ratowały nas tylko częste kąpiele w jeziorze dla ochłody. Leniwie, a do tego zmęczeni upałem w Sztynorcie pojawiliśmy się ok. 17. Nieco wcześniej niż zwykle ponieważ miał odbyć się chrzest nowych adeptów żeglarstwa. Cook znowu miał mniej roboty, bo część załóg wybrała się na pizze, a część na smażoną rybkę do zaprzyjaźnionej już od niejednego rejsu „Córki Rybaka”. O 19 rozpoczął się zaplanowany chrzest. Było głośno, było wesoło, każdy dostał nowe żeglarskie imię, a po pocałowaniu Prozerpiny w kolano, Neptuna w lewą płetwę i klapsie wiosłem na odpuszczenie żeglarskich grzechów, stawał się pełnoprawnym wilkiem morskim … no może jeszcze póki co jeziornym, ale na pewno wilkiem. Po kąpieli i odprowadzeniu Prozerpiny i Neptuna do ich królestwa ( co ochoczo zrobili nowi żeglarze z czułością wrzucając Ich z pomostu do wody) o 21 rozpoczęliśmy pożegnalne ognisko. I znowu gwarnie, i znowu wesoło przy dźwiękach gitar, śpiewie szant, machając pieczonymi kiełbaskami  żegnaliśmy się z Mazurami w naszą ostatnia noc pobytu.

 

Niedziela Frown

 

To już naprawdę koniec, poranna Msza, śniadanie i niestety odwołane regaty, bo z powodu marnego wiatru nie było się jak ścigać. Jeszcze ostatnia kąpiel na Mamrach i powolnie, quadromaranem (bo tak chyba należało by nazwać cztery powiązane ze sobą jednostki) dryfowaliśmy w stronę ujścia Węgorapy. Po drodze solidne czyszczenie jachtów, mycie pokładu i przygotowania do sprawnego wyokrętowania się z jednostki. Później szybkie zdanie jednostek bosmanowi i czas wolny aż do przyjazdu autokaru. Tradycyjnie już po rejsie pożegnalna pizza, trochę smutny wzrok mówił, że nie koniecznie chętnie żegnamy się z Krainą Wielkich Jezior. Część na pewno złożyła obietnice, że wróci. I mam nadzieje, że większość jej dotrzyma i to nie raz.

 

I to koniec przygody, choć jeszcze będzie nam się bujał horyzont pewnie przez 2-3 dni, to jednak już nie pokład ani rozwiane żagle będą nam towarzyszyć w kolejnych dniach wakacji. Mam nadzieję że zatęsknicie za Mazurami, tak jak Mazury tęsknią już za Wami.

 

Dziękuje Wszystkim za roześmiane twarze, za chęć nauki żeglarstwa, albo tylko za chęć wspólnego przebywania z nami na wodzie, za Waszą tolerancje wobec siebie, za wspólne wspieranie się i pomoc, za wszystkie ugotowane pyszne obiady i za każdą kawę na śniadanie. Dziękuję, że byliście. Dziękuje „Albatrosowi” i roześmianej Ewie za wspólną żeglugę i towarzystwo i wszystkim pozostałym którzy sprawili że taki właśnie był ten rejs.

 

Dziękuje sternikom i opiekunom za ich czas, cierpliwość i chęci. Artur, Bogdan, Jacek, Karol, Maciek, Ola, Piotrek, Rafał, Staszek, Tomek - bez Was ten rejs by się nie odbył, a jeśli już, to nie był by właśnie taki. Szczególne podziękowania dla Oli i Artura za pomoc w przygotowaniu rejsu, trasy, oprowiantowania i przebrnięciu z Waszą pomocą przez większość prac organizacyjnych.  

 

Wszystkich serdecznie pozdrawiam i dziękuje za wspólne żeglowanie.

 

Komandor

Wróć