Sobota 20.10.2014.
Godzina 17.00 – odbiór jachtów przez sterników i trochę formalności dla mnie w kapitanacie. Punktualnie zgodnie z umową czarterową stawiliśmy się w biurze Euromariny. Oczywiście spore zamieszania bo wiele załóg odbiera swoje okręty jednocześnie. Wraz z Arturem i Rafałem trochę musieliśmy się wycierpieć bo: a to pomylone listy załóg, a to nie działający terminal, a to wreszcie płatności pobierane i gotówką i z karty jednocześnie, skończyło się tym że jachty nie odebrane, a dokumentów łodzi sympatyczne panie z Euromariny w ogóle nam nie przekazały.
Wreszcie udało się odebrać jachty, uf. Szkolenie z bezpieczeństwa załogi, przeglądnięcie środków asekuracyjnych i ratunkowych i przygotowanie jachtów to wypłynięcia. Wreszcie w morze ! Ok. 12.00 wypłyniecie z mariny. S/y „Siciy” oraz „Mallorca” pod dowództwem Artura oraz Rafała dumnie rozpoczęły swój rejs z Nami na pokładach. Wszystkie żagle postawione chociaż napędzało je skromne 3 w skali Beauforta. Żeglujemy przez Splitska Vrata powoli kierując się w stronę wyspy Vis. Port docelowy Komiza osiągnęliśmy dopiero po zmroku i oczywiście zamiast przytulnej kei miejskiej pozostała nieco mniej przytulna boja na kotwicowisku. Dla kogo, jak dla kogo – Artur wbił się na miejsce zarezerwowane dla bosmana portu przy kei i żadne groźby, prośby i błagania rzeczonego bosmana nie zmieniły jego zdania że to właśnie na niego czekało to miejsce. A należało się przecież spieszyć … bo mecz, na pokład wszystkie i-pady, i-fony, tablety i notebooki i każdy jak mógł i gdzie namierzał relacje z meczu o mistrzostwo świata w piłce siatkowej Polska-Brazylia. Wreszcie gromkie „Jeeeeeeee” i „Polska biało-czerwoni” które rozległo się ze sporej liczby jachtów obwieściło nasze zwycięstwo a nam dało sygnał do pośpiesznego wodowania pontonu, drobne problemy z silnikiem do niego, ale udało się ku zwątpieniu już Artura, który zamienił zwoją rolę sternika na jachtowego kapelana, dotrzeć po 23 na jacht Sicilly na niedzielną mszę. Po mszy jeszcze wspólne nocne zwiedzanie portu oraz wizyta u przyjaciół Słoweńców obok na katamaranie w celu nawiązania międzynarodowych stosunków towarzyskich oraz wymiany kulturowej. Ową wymianę gdzie walutą były szanty i pieśni żeglarskie zakłócił nam miły patrol policji obwieszczając ciszę nocną.
Szybkie zejście z boi i żegluga na wyspę Biševo by w promieniach południowego słońca móc podziwiać Niebieską Jaskinię. Pontony na wodę i do zwiedzania. Muszę przyznać jednak, że jaskinia nie wszystkich urzekła tak, jak wydawało by się, że urzeknie po oglądnięciu zdjęć w internecie. Przed nami najdłuższy odcinek żeglugi: na wyspę Lastovsko do laguny Zaklopatica. Miejscami wiało słabo wiec po odpaleniu silników test naszej deski wakeboardowej. Testerzy : Rafał i Ja. No prawie, prawie nam się udało na niej stanąć. Ale za to leżąc na niej i pozwalając się holować jachtowi na pełnej mocy silnika, doznania bardzo emocjonujące. Zaklopatica osiągnięta znowu nocą, szybkie cumowanie przy kei resteuracyjnej i tym razem dodatkowa atrakcja, kolacja Chorwacka z rybami, ośmiornicami, krewetkami i degustacją lokalnego wina. Objedzeni udajemy się na zasłużony odpoczynek na jachtach.
Wtorek 23.09.2014.
Ranek przywitał nas mocnym wiatrem i dogasającą nocną burzą, gorące słońce i piętrzące się fale na tle malowniczej laguny syciły nasze oczy. Niestety rufa naszego okrętu przywitała nas brakiem dużego odbijacza, albo pokarał nas Neptun albo sąsiedzi za głośne szanty. Ok. godziny 13 trochę ucichło do ok 4 / 5 bf i po odcumowaniu ruszyliśmy w dalszą podróż, tym razem wyspa Mljet i miejscowość Polace. Rozochoceni kuchnią Chorwacką znowu cumujemy na muringach resteuracyjnych. Tym razem dodatkowa okazja, rocznica ślubu Doroty i Ryśka. Gromkie „sto lat” na pomoście i toast szampanem. A skoro tak dobrze raz już złapał, to pozwalamy Mu wyłowić dla nas rybę na kolację. Tym razem też udała mu się „niezła sztuka” J. Kolacja i zasłużony odpoczynek.
Środa 24.09.2014.
Przed nami zwiedzanie wyspy Mljet, pierwsza grupa wybrała skutery i zwiedzanie południowej części wyspy a druga pieszą wycieczkę na północ do jezior w Parku Narodowym Wyspy Mljet. 10-cio kilometrowy spacer pozwolił na rozbudzenie się i spalenie wczorajszej kolacji. Urokliwość wyspy, parku, jezior oraz zatoki Polace na pewno długo pozostanie w naszej pamięci. Popędzani delikatnym niezadowoleniem właściciela resteuracji jak również kei przy której cumowaliśmy, oczywiście z powodu braku kolejnych zamówień na lunch, ok godziny 14 odpływamy w dalszą drogę. Tym razem kierunek Korcula. Po drodze wizyta w jednej z wielu zatoczek i kąpiel w czystych wodach Adriatyku. Tym razem wraz z Rafałem dosięgła nas nieodparta ciekawość co kryje, nie tak odległa boja odosobnionego niebezpieczeństwa, a skoro nie da się tam płynąć jachtem to maska, fajka, płetwy i w drogę. Co prawda cześć podróży miała się odbyć pontonem ale tym razem przełącznik dopływy benzyny tak sprytnie się skrył przed jednym z załogantów że pozostała nam tylko siła ramion. Ta boja niestety nie kryła nic malowniczego, za to na pewno niebezpiecznego, ostro wyrastająca skała z dna morza kończąca się ok 2 m przed jego powierzchnią. Zejście z kotwicy i dalej na Korcule. O zmroku wiatr całkiem ucichł i dalsza żegluga niestety na silniku. ACI Marina na Korculi osiągnięta jak zwykle nocą, ale dzięki temu wszystkie zacumowane już łodzie mogły podziwiać występ „disco robaczka” na pontonie eskortującego nas do pomostu. Kto widział ten wie, kto nie widział ten niech żałuje, podobno bilety na przyszłoroczny występ już wyprzedane. Po zacumowaniu nocne zwiedzanie Korculi, pizza przy promenadzie, i wspólne zdjęcie na schodach starego miasta nie tylko z naszymi załogami. Wieczorem szanty i zaprzyjaźnianie się z kolejno zwabianymi naszym „pięknym” śpiewem pod nasz pokład, załogami okolicznych jachtów. I tak nas zastał ranek dnia kolejnego.
Czwartek 25.09.2014.
Zaanonsowany już poranek zastał nas koniecznością założenia dodatkowych szpringów dziobowych z uwagi na tężejący wiatr, mimo wszystko pogoda piękna i po śniadaniu czas na zwiedzanie miasta Korculi, „Mały Dubrownik” piękny, wąskie uliczki starego miasta wyłożone wypolerowanym przez kilkusetletnie wędrówki jasnym kamieniem, posklejane kamieniczki, ciasne zaułki i klimatyczne placyki. Pośrodku katedra z wieży której rozpościerał się piękny widok na miasto i okoliczne wyspy. Oczywiście mimo przed popołudniowych godzin wszystko gwarne i kolorowe rzeszą turystów, żeglarzy i tubylców przesiadujących w setkach klimatycznych kafejek, tawern i winiarni. Niestety liczba mil do przepłynięcia nie pozwalała na niekończące błądzenie i mimo małej powierzchni starego miasta co chwile odkrywania czegoś nowego. Klar do wyjścia – kierunek Pakleni. Początkowa korekta planów, z uwagi na zapowiedziane popołudniowe lub wieczorne załamanie pogody postanowiliśmy zamiast na kotwicowisko Vinogradisce kierować się na wyspę Hvar do portu Hvar. Wiatr nie rozpieszczał nas niestety, jak tylko coś powiało to „szmaty” w górę ale niestety większość drogi na silniku. Przed nami coraz bardziej wypiętrzały się burzowe chmury, wreszcie można było założyć schowane na dnie bakist sztormiaki, założyć szelki asekuracyjne i oczekiwać pokazu siły morza. Niestety albo „stety” burza dała nam się we znaki tylko 15-20 minut, polało, powiało, posypało gradem i uciekło nad Korcule. Nam pozostało podziwiać liczne błyskawice na tle pochmurnego i granatowego nieba. Ledwo skończył się pokaz burzowy a nasz jacht otoczyło stadko delfinów, ich połyskujące grzbiety co chwile wyłaniały się z wody, niestety żadnego z nich nie udało się namówić na jakiś wyskok z wody a prosili wszyscy, oj nie ładnie „bracia delfiny” poskarżymy się Neptunowi. Na wysokości portu Hvaru noc, wąskie przejścia miedzy wysepkami i wypłycenia zmuszały do precyzyjnej nawigacji i ostrożnej żeglugi. Port Hvar niestety pełny więc kolejna zmiana planów, jednak Pakleni tyle że marina ACI Palmižana. Po zacumowaniu szybka toaleta i piesza wycieczka na drugą stronę wyspy do zatoki Vinogradisce podziwiać klimatyczne restauracje. Cóż, gdyby było wcześniej to mieli byśmy co podziwiać, wszystkie już powoli szykowały się do zamknięcia, więc pośpieszny i dość niemrawy toast zmęczonej i przysypiającej załogi wokół ogromnego okrągłego stołu i powrót na jacht. Ale, że nasza załoga zawsze ma kilka żyć … gra „Jungle Speed” była katalizatorem kolejnego z nich, ekspert od „kolorów” „Słonik” wyda na pewno obszerną instrukcje i opis taktyki w tą grę zapewniającą nieograniczony przypływ kart. Jeszcze żeby ktoś tylko mu powiedział że wygrywa ten, kto ich się pozbędzie całkiem…
Piątek 26.09.2014.
Rano żegnamy Palmižanę, jeszcze tylko kilka zdjęć na do widzenia i w drogę, na ostatni już niestety etap naszej podróży. Port macierzysty ACI Split. Wiatr powoli tężał, wszystkie żagle dumnie wypełniały się coraz bardziej, kolejnymi szkwałami. Niestety w okolicach Splitska Vrata wszystko ucichło. Silnik w ruch i w oczekiwaniu na kolejne powiewy wiatru, postój w jednej z okolicznych zatoczek na obiad i kąpiel. Ponton na wodę, wiadra w ruch, załoga do wody. Znowu przypływ energii zakończony modyfikacją funkcji trapu. Znakomicie nadał się na trampolinę zamocowaną na rufie. Oj, że tam zatrzeszczał raz czy dwa, ważne, że wytrzymał. Kotwica w górę i w drogę. Znowu powiało 5 – 6 bf, na początku wszystkie żagle postawione, ale im bardziej szkwały pochylały łódkę i powodowały jej ostrzenie i spadek prędkości to kolejno refowaliśmy żagle. Przy okazji test załogi z refowania podczas silnego wiatru i wzburzonego morza. Oczywiście zdany na 5. Główki portu przywitały nas ok. 18. Za szybko, za krótko i chcemy z powrotem. Niestety to już koniec żeglugi. Po drodze zatankowanie jachtu do pełna przed zdaniem go. Tu okazało się kto więcej pływał na „szmatach”. „Mallorca” górą !!! Cumowanie w marinie i ostatnie wspólne wyjście na miasto. Pizza, pożegnalny toast lokalnym piwem, za ten zakończony i oczywiście za przyszłoroczny rejs też. Jeszcze tylko krótki spacer uliczkami starego miasta i ostatnia noc na jachcie. Tym razem nawet „Jungle Speed” nie pomógł, zmęczeni do spania.
Sobota 27.09.2014.
Poranne pakowanie się, pośpieszne śniadanie, formalności w marinie i zdanie jachtów. Na szczęście odbyło się bez problemowo, chociaż pojawiły się małe kłopoty z brakującą jedną korbą od kabestanu (to oczywiście wersja pracownika mariny, bo nasza, że zawsze była jedna) oraz chwilowym brakiem odbijacza, co Neptun zabrał to Neptun oddał, Neptun nie pozwala krzywdzić Wikingów tych z Polski też. Dzięki Neptunie. Ostatnie wspólne zdjęcie na falochronie i mimo najszczerszych naszych chęci zwłaszcza załogi „Mallorca” żeby przedłużyć choć trochę pobyt, hucznie „ofukani” przez resztę uczestników zajęliśmy miejsca w busie. Ostatnie spojrzenie na port i … do zobaczenia za rok. Obiecujemy. Rejs Chorwacja 2015 czeka.
Niedziela 28.09.2015.
– Tarnów.
Tak zakończył się nasz drugi klubowy rejs po wodach Adriatyku. Dla jednych szkoleniowy, chcąc podnieść swoje żeglarskie kwalifikacje, dla drugich stażowy by zdobyć potrzebne godziny bądź do egzaminu na patent jachtowego sternika morskiego, bądź do stopnia kapitana jachtowego. Za to wszyscy na pewno potraktowali go jako kolejna niezapomnianą przygodę z morzem.
Bardzo, bardzo, bardzo wszystkim dziękuje za udział w nim.
Szczególne podziękowania dla sterników Artura i Rafała którzy dbali o to byśmy co dzień cało i bezpiecznie dotarli do portu przeznaczenia.
Oczywiście nie zapominam o dodatkowych funkcjach Artura:
kapelana oraz niezastąpionego kierowcy naszego busa.
Mam nadzieję że za rok spotkamy się znowu na kolejnej edycji
rejsu Kana jacht Chorwacja 2015.
pozdrawiam
Robert
Komandor Kana Jacht