Słowo "etykieta" to spolszczenie słowa
francuskiego "étiquette". Oznacza obowiązujący sposób zachowania się np.
ceremoniał dworski lub konwenans towarzyski.
Kto nie zna lub nie stosuje się do wymagań etykiety jachtowej, kto nie zna tradycji żeglarskich chociażby znał świetnie prawidła żeglowania i warunki bezpieczeństwa żeglugi, w świecie żeglarskim pozostanie intruzem i nigdy nie będzie uznany za prawdziwego żeglarza.
zdejmowania lub
wycierania obuwia przed wejściem na pokład;
• pomoc ze strony załóg jachtów, które wcześniej już weszły do portu wobec jachtów nadpływających, należy do elementów grzeczności żeglarskiej;
• zakłócania spokoju innym żeglarzom;
Przepisowe narzędzie do
wymierzania kar na pokładach okrętów Royal Navy z przełomu XVIII I XIX w.
Szanty były XVIII- i XIX-wiecznymi
pieśniami pracy uprawianymi na żaglowcach.
Wykonywane były podczas pracy w celu synchronizacji czynności wykonywanych przez grupy żeglarzy, stosowane przede wszystkim wtedy, gdy na dany znak trzeba było jednocześnie użyć dużej siły wielu osób, lub też pomagały w wykonywaniu długich i monotonnych ale rytmicznych czynności. Śpiewali je sami wykonujący pracę, a jeśli była taka potrzeba - ton nadawał szantymen, a odpowiadał chór pracujących. Śpiewane były z reguły a cappella, lub z towarzyszeniem prostych instrumentów prowadzącego szantymena.
W zależności od pracy, szanty posiadały swoje specyficzne tempa, podziały rytmiczne i akcenty. Inne szanty były śpiewane, podczas rwania kotwicy, inne podczas wciągania żagli krótkimi szarpnięciami lin, inne podczas mozolnej pracy przy pompach, lub podczas załadunku towarów. Dlatego wyróżnia się takie szanty jak: fałowe, kabestanowe, kotwiczne, pompowe i wiele innych.
Cechą charakterystyczną tekstów szant była ich ogromna
sprośność, a imiona kobiet, najczęściej tych wprost z portu i okalających go
dzielnic, nadawano np. szczególnie ciężkim przedmiotom, które trzeba było
ruszyć, wciągnąć itp., stąd do szant wkradały się dwuznaczne refreny w stylu
"mała Sally, ciągnij ją".
Z funkcjami burt wiąże się
również tradycja żeglarska dotycząca klaru na pokładzie. Na bakburcie się
składa to co przeszkadza, typu żagle sklarowane lub nie, bom i wszelkie rzeczy,
które położyć trzeba, a pod pokład włożyć się nie da. Na sterburcie klar ma być
idealny, bo po pierwsze sternik ma mieć widoczność, po drugie na sterburcie
przyjmuje się gości, a co za tym idzie sterburtą do kei się przybija. Z tej przyczyny sterburta ma zawsze być czysta, wysprzątana
i lśniąca.
Wachty najczęściej pełnią trzy zmieniające się grupy żeglarzy, dzięki czemu każda z nich ma
odpowiednią ilość czasu na odpoczynek. Każda wachta trwa cztery godziny,
zaczynając od południa, czyli godziny 12.00. Wachta podzielona jest na osiem
półgodzinnych części odmierzanych przesypującym się w klepsydrze piaskiem.
Wachtę pomiędzy godziną 20.00 a 24.00 zwie się "psią", natomiast tę między 24.00 a 04.00 w nocy - "cmentarną" lub czasem "wachtą klejących się oczu", na co jedynym ratunkiem było posmarowanie sobie powiek tytoniem (który podrażnia oczy i orzeźwia).
Doba na okręcie dzielona jest na różne odcinki zwane
wachtami. Czas i wachty odmierzane są wybijaniem "szklanek", czyli
uderzeń w dzwon.
Wywodzi się to z czasów, gdy
czas odmierzano klepsydrą i po przesypaniu się piasku co pół godziny
przekręcano ją i uderzano w dzwon okrętowy.
Na okrętach angielskich
każde pół godziny, z wyjątkiem czasu między capstrzykiem a pobudką (zwanymi
"godzinami ciszy"), wybija dzwon okrętowy, a pełna godzina to
uderzenie podwójne.
Na polskich okrętach
liczenie czasu dobowego zaczyna się o 12 w południe. O 12.30 wybija się jedną
"szklankę", zwiększając uderzenia o jeden co pół godziny, aż do 8
uderzeń o 16.00, kiedy to następuje zmiana wachty i liczenie zaczyna się od nowa.
Najpopularniejsza bodaj gra wśród braci żeglarskiej ma czasami zdecydowanie większe znaczenie niźli tylko rozrywka.
Grać bowiem można było o
pieniądze, jedzenie innych towarzyszy, tygodniowy przydział rumu czy nawet o...
życie! Zdarzało się tak, gdy kilku członków załogi podczas rejsu zostało
skazanych na śmierć (np. z powodu buntu czy feralnego zaniedbania obowiązków),
jednak niedobór załogi nie pozwalał wykonać wyroku na wszystkich skazańcach.
Wtedy właśnie o tym, który z marynarzy zawiśnie, decydował wynik gry w kości.
Żeglarze, którym udało się w taki
sposób wymknąć spod szubienicy, najczęściej otrzymywali karę chłosty a przez cały
czas rejsu musieli nosić obwiązaną wokół szyi linę.
Zwyczaj wkładania monety w usta, marynarzowi, który umiera na morzu i trzeba go pochować na morzu. Moneta ta była przeznaczona dla starego Charona - przewoźnika, który na promie przewoził dusze zmarłych na drugą stronę rzeki Styks.
Natomiast moneta wkładana pod stopę masztu przy budowie
statku miała stanowić opłatę dla Charona w przypadku, gdyby statek zatonął
niespodziewanie wraz z całą załogą. Starożytni Grecy kładli monety "twarzą
do góry", czyli jak byśmy powiedzieli dziś - reszką na zewnątrz. Zdaniem
przesądnych marynarzy monety pod stopą masztu chroniły sam statek przed
niebezpieczeństwem na morzu.
Dawniej, gdy na morzach
królowały żaglowce, pozdrawiano się opuszczeniem przednich żagli.
Jest to piękny, dawno już
zapomniany przyjacielski gest świadczący o tym, że nie mamy wobec napotkanych
żadnych złych zamiarów, na dowód czego sami ograniczamy naszą zdolność
manewrową.
Już przed laty kłopotliwy zwyczaj pozdrawiania żaglami
ustąpił miejsca salutowaniu banderą. Na szczęście, mimo zwiększenia się liczby
statków i jachtów, a także coraz doskonalszej radiokomunikacji obyczaj ten
jeszcze nie wygasł. Jest on stosowany w marynarce
wojennej każdego kraju i opisywany w regulaminie służby okrętowej. Ponadto jego
kultywowanie ma znaczenie wychowawcze.
Kapitan - tytuł dowodzącego okrętem lub statkiem występował we flocie kaperskiej już w XV wieku. W XVII wieku występuje już jako stopień wojskowy (na dużych okrętach królewskich i wśród oficerów flagowych specjalistów floty), a nie tylko tytuł związany z dowodzeniem okrętem.
Pierwszy po Bogu - termin używany w słownictwie i tradycji marynarskiej.
Kilka wieków temu kapitan statku bardzo często był równocześnie jego
właścicielem. Każdy, kto chciał się zaciągnąć na statek zobowiązywał się do ścisłego wykonywania rozkazów
kapitana, oraz do obrony statku i jego towaru. Kapitan nie miał nad sobą
zwierzchników, nad nim był tylko Bóg.
W zwyczaju jachtowym
leży okazywanie szacunku kapitanowi. Należy do niego zwracać się w formie
"kapitanie" i zawsze grzecznie. Kapitan przy stole zajmuje honorowe
miejsce, rozpoczyna jedzenie (załoga i goście czekają, aż kapitan zacznie).
Kapitan Edward John Smith
.
Po raz ostatni widziano go na "Titanicu" tuż przy mostku, chwilę po drugiej - na minuty przed tym, nim ocean ostatecznie pochłonął Titanica.
Mają zapewniać wznoszącym i tym, o których była mowa, powodzenie. Na jachcie wszelkie toasty pije się na siedząco. Dzieje się tak od chwili gdy król brytyjski William IV wznosząc toast na jednym ze swych okrętów dotkliwie uderzył się w głowę. Wydał wówczas rozkaz by nawet zdrowie króla pic na siedząco.
W czasach admirała Nelsona obowiązywała podobno zasada, że :
w poniedziałki wznoszono toasty za kraj rodzinny,
we wtorki - za matki,
w środy – za nas samych,
w czwartki - za króla,
w piątki - za stary port,
w soboty - za żony i kochanki, by nigdy się nie spotkały,
a w niedzielę - za nieobecnych przyjaciół i tych co na
morzu..
Grog - rum lub inny silny trunek, rozcieńczony wodą; zawierać mógł sok z cytrusów, cynamon, gorącą wodę lub cukier dla poprawy smaku.
Rosnąca w XVII wieku
popularność rumu sprawiła, że w 1655 to właśnie nim
zastąpiono na okrętach Royal Navy dzienne racje piwa wydzielane dotychczas
marynarzom. Zastąpienie przydziału słabego i niejednokrotnie nadpsutego piwa
połową pinty (ok. 300 ml) mocnego alkoholu miało jednak negatywny
wpływ na dyscyplinę i wydajność pracy marynarzy. Pragnąc zapobiec
rozprzężeniu, 21 sierpnia 1740 wiceadmirał Edward Vernon rozkazał podawać
dotychczasową porcję rumu zmieszaną z kwartą (ok. 1,13 litra)
wody. Marynarze nazwali nowy trunek grogiem na
cześć admirała, który nosił przezwisko Old Grog ze względu na
swój nieodłączny sztormiak uszyty z grogramu.
Grog wydawano na
okrętach amerykańskiej marynarki wojennej (US Navy) do 1 września 1862, natomiast w
brytyjskiej Royal Navy aż do 31 lipca 1970.
Wiara w złe wpływy piątku jest
wśród marynarzy była silna, że nawet jeśli statek zmuszony był opuścić port w
piątek, a na morzu wydarzyła się niewielka choćby awaria, załoga natychmiast w
panice opuszczała jednostkę, uważając ją za przeklętą.
Żeglarze Wschodu uważali
piątek za niezbyt szczęśliwy dzień do rozpoczęcia podróży, a to ze względu na
to, że w piątek był dla nich dniem obrzędów religijnych. Przesąd ten przeniósł
się i bardzo mocno zakorzenił w Europie. Jeszcze do dzisiaj w wielu stoczniach - na wszelki wypadek - nie woduje się
statków w piątek. Kapitanowie, nawet największych statków, wolą rozpoczynać
podróż w inny dzień niż w piątek.
Jednak żeglarze
hiszpańscy najchętniej wyruszali w morze w piątki. Dlatego chyba, że w piątek -
dokładnie 3 sierpnia 1492 roku - Kolumb rozpoczął swój rejs, który jak wiadomo,
zakończył się jego sukcesem.
Marynarze anglosascy,
zwłaszcza ci, którzy na co dzień obcują z Biblią, jeszcze teraz uważają za
feralne do rozpoczęcia podróży następujące dni: 2 lutego, 31 grudnia, pierwszy poniedziałek kwietnia, drugi poniedziałek maja; gdyż według Biblii są to dni, w których ludzkość nawiedziły przeróżne
kataklizmy.
Interesujące formy miały
marynarskie obchody świąt wielkanocnych. W Wielki Piątek na stojących w portach
statkach, na których przebywała załoga wyznania katolickiego, reje były
skantowane. Skośnie ustawione do pokładu reje oznaczały żałobę z powodu rozpoczęcia
Wielkiego Postu.
Małe, widoczne w postaci świecących "miotełek" wyładowania elektryczne, zapowiadające burzę z piorunami. Pojawiały się szczególnie często na zakończeniach masztów. Mimo, że zwiastują złą pogodę, podobno są przez marynarzy traktowane jako pomyślny znak. Jeden ognik miał zwiastować poprawę, dwa – nadchodzące załamanie pogody.
Marynarze nazwali te wyładowania "ogniami Świętego Elma" prawdopodobnie
dlatego, że niegroźne zjawiska odczytywali jako wysłuchanie modlitw zanoszonych
podczas burz do Boga za wstawiennictwem świętego. Według legendy bowiem święty Elmo miał nie bać się
uderzających obok niego piorunów.
Przed dłuższym rejsem żeglarz dawnego żaglowca otrzymywał zaliczkę. Była ona zazwyczaj równa jednej płacy miesięcznej a umożliwić miała zaopatrzenie się w roboczy i osobisty ekwipunek potrzebny do długiej i dalekiej podróży. Marynarze jednak nie kupowali potrzebnego im ekwipunku tylko trwonili pieniądze w portowych lokalach spłukując się doszczętnie przed rozpoczęciem rejsu, skutkiem czego w początkowym jego okresie żalili się że aktualnie wykonywana praca nie przyniesie im żadnej korzyści. Mawiali wówczas że pracują na "zdechłego konia".
Toteż zakończenie okresu spłacania zaliczki witano i obchodzono na statku
bardzo radośnie. Z końcem ostatniej doby pierwszego miesiąca spędzonego na
morzu padała komenda "wszystkie ręce na pokład". Rozpoczynał się
okres wypłacania się zdechłego konia. Kukłę konia przygotowywał wcześniej
żaglomistrz, szyjąc ją ze starych żagli i wypychając piaskiem używanym do
cegiełkowania pokładu. Najpierw zdechłego konia ciągnięto na linie po pokładzie
od dziobu po rufę, gdzie czekał już mistrz ceremonii zwany biednym staruszkiem.
Rolę tę powierzano zawsze najstarszemu latami służby na morzu członkowi załogi.
Za doprowadzenie zdechłego konia wypłacał on każdemu solidną porcję
rumu.
Po obrzędowych toastach zdechłego konia wciągano na nok grotrei w rytm noszącej
jego imię szanty ("The Dead Horse" - "Zdechły
Koń" lub "Poor Old Man" -
"Biedny Staruszek"). Siedział już tam najmłodszy wiekiem żeglarz
trzymając w ręku nóż. Gdy zdechły koń dotknął łbem noku rei, linę na której
zwisał przecinano, przez co koń spadał do wody i tonął. Tak kończył się okres
spłacania zaliczki wziętej przed rozpoczęciem rejsu, a marynarze cieszyli się,
że nie muszą już pracować na spłacenie długu.
Tradycja uroczystego wodowania statków .
Od czasów starożytnych w trakcie ceremonii chrztu statku używano płynów mających charakter oczyszczający (na wzór ablucji sakralnej) i wypowiadano odpowiednią formułę słowną. Płyny używane do chrztu statku były rozmaite. Grecy i Rzymianie stosowali wodę jako symbol oczyszczenia i błogosławieństwa oraz wino jako symbol powodzenia. Wikingowie używali krwi, najpierw ludzkiej, później zwierzęcej.
Obyczaj rozbijania butelki szampana jest stosunkowo młody.
Wprowadzili go po rewolucji 1789 r. Francuzi, dążąc do laicyzacji obrzędów
katolickich. Dzisiaj stosuje się najrozmaitsze płyny, jak mleko, mleko kokosowe (dla armatora
indyjskiego o burtę rozbija się orzech kokosowy), wodę w postaci lodu (o dziób
statków duńskich rozbija się blok lodu).
W starożytności, a także w okresie renesansu, marynarze nadawali statkom morskim imiona żeńskie.
W okresie renesansu było to tylko naśladowanie starych wzorców, ale w czasach antycznych marynarze kierowali się wyrachowaniem. Liczyli, że władca mórz, Neptun, łaskawie będzie spoglądał na statki noszące imiona żeńskie.
W katolickiej Europie istniał zwyczaj nadawania okrętom nazw z Biblii lub imion świętych. Krzysztof Kolumb powędrował na zachodnią półkulę na statku "Santa Maria", w polskiej flocie Zygmunt III Waza nazwał swoje okręty "Anioł" i "Jonasz", w bitwie pod Oliwą zaś brały udział "Arka Noego", "Król Dawid", "Święty Jerzy". Bałtyccy rozbójnicy morscy, aby wzbudzić grozę, nazwali swoje okręty "Śmierć" i "Diabeł".
Nie należy zmieniać nazwy statku – nawet jeśli zmieni
armatora, właściciela, lub z innego powodu. Imię statku było dla niego tym
samym, co nasze imiona. Co więcej nadanie imienia łodzi jest chwilą, gdy statek
zyskuje duszę.
Było zakazane i karane, ponieważ gwizdkiem bosmańskim były wydawane polecenia i rozkazy.
Rozkazów wydawanych głosem, nawet
wykrzykiwanych, nie słyszało się, ani w sztormie, ani w ogniu walki. Za
gwizdanie groziły więc surowe kary - choćby spędzenie reszty dnia na rei masztu,
choć jeśli kapitan bądź bosman lubowali się w okrucieństwie mogło to być również kilkukrotne
zanurzenie.
Kultywując tradycię nie gwiżdżemy na pokładzie (no chyba że, chcemy wywołać wiatr).
Jedną z najbardziej uświęconych marynarskich tradycji był zakaz wpuszczania kobiet na pokład statku. W czasach żaglowców uważano, iż
kobiety na pokładzie przynoszą statkowi i załodze nieszczęście. Niektórzy
kapitanowie traktowali obecność kobiet na statku jako "diabli
balast". Marynarze skrobali zaś ślady stóp kobiecych na pokładzie.
Tłumaczy się to tym, że marynarze personifikowali statek z kobietą. Sądzono, że
statek mógłby być zazdrosny o kobietę znajdującą się na jego pokładzie, w
związku z czym okazałby swój gniew i stałoby się nieszczęście.
Jednak warto wspomnieć o pewnym wyjątku od reguły. Kobieta
na pokładzie zwiastowała katastrofę, ale można było temu zaradzić w prosty
sposób. Wystarczyło niewiastę... rozebrać! Bowiem naga kobieta przynosiła
szczęście.
Wierzono, że kobieca nagość zawstydza rozszalałe, sztormowe morze i uspokaja
je. Był to zresztą jeden z powodów, dla których figury dziobowe na wielkich
żaglowcach przedstawiały często postacie kobiece z odsłoniętymi piersiami. No i
warto dodać, że w większości przypadków to kobiety chrzciły okręty.
Za zły omen uznaje się wzięcie na pokład zwierząt futrzastych (takich jak koty lub, z oczywistych przyczyn, szczury) czy kudłatych przedmiotów, zwłaszcza futer, sądząc, iż przynoszą one nieszczęście w przeciwieństwie do rzeczy pierzastych, które traktowano jako szczęśliwy amulet. Być może dlatego w epoce żaglowców, tak wielu marynarzy miało papugi.
Niekiedy spory między marynarzami rozstrzygano pozwalając im po prostu się pobić - ale na wystającej za burtę desce. Podobno stosowano liny asekuracyjne, tak, aby przegranego można było wciągnąć z powrotem na pokład, podobno ...