Mazury 2024

 

Zapraszamy na krótką fotorelację z naszej mazurskiej przygody 2024 pod bandrą Kana JACHT. 

Dzień 1

 

O jak miło! Zbiórka wcale nie w środku nocy - tylko o poranku, cieplutko, świeci słoneczko i wszyscy punktualnie. No prawie… Niestety nasza dostawa rejsowych obiadków wędrowała gdzieś po mieście za nim dotarła do nas. 30 min „w plecy”. Ale za to niespodzianka, okazało się, że jedziemy na Mazury klubowym autokarem Wisły Kraków… byle w Warszawie nie przejeżdżać gdzieś obok stadionu Legii. O 8 ruszamy, pierwszy przystanek Radom, drugi Warszawa a trzeci Modlin. Mamy prawie już całą grupę na pokładzie, poza korkami w Warszawie i kolejnym 30-sto minutowym opóźnieniem wszystko przebiegło bez problemów. Jeszcze tylko ostatnie 3 osoby do zabrania spod Olsztyna i mamy komplet. O 18 jesteśmy w Węgorzewie. O jak miło po raz drugi dzisiejszego dnia. Jachty zachęcająco się kołysząc, machają do nas masztami na przywitanie. Ahoj! Załogi już podobierane, szybki podział prowiantu i mustrujemy się na jednostkach. Przed nami jeszcze sporo zajęć. Szkolenie, kolacja, zakupy… i tak zeszło do 22. To brzmi prawie jak cisza nocna! Żeby jeszcze obowiązywało to w tawernie, skąd dobiegają głośne dźwięki dyskoteki to można by pomyśleć, że czas na wieczorny odpoczynek. Ale i tak próbujemy zasnąć, niektórym udaje się to wcześniej, niektórym trochę później. Zobaczymy co nasz obudzi rano: ulewa czy gorące promienie słońca? Niestety stawiam na to pierwsze. Dobranoc Węgorzewo.

 

Dzień 2

Pierwsze wygrało Od rana kiepskie warunki pogodowe a prognoza przewiduje tylko gorzej. Apel pod dachem tawerny bo zaczyna padać i do tego pojawiają się coraz mocniejsze podmuchy wiatru, nawet w osłoniętym Węgorzewie.  Niestety musimy w trosce o bezpieczeństwo zweryfikować nasze żeglarskie plany i zmienić nasz port docelowy. Wypływamy zaraz po 11 z portu Keja. Okno pogodowe to tylko 2-3 godziny. Tak w sam raz na Kętrzyńską przystań. O 14 wiatr ma już być na tyle mocny i deszcz na tyle intensywny że żegluga stanie się ani bezpieczna ani przyjemna. Jeszcze poranna Masza Święta, śniadanie, klar do wyjścia i płyniemy. 0 14 przemoczeni, zwłaszcza Ci co stali przy sterze cumujemy w Kętrzyńskiej Przystani. Wieje coraz mocniej i mamy 3 opcje pogodowe: albo leje, albo mocno wieje albo leje i wieje. Zmieściliśmy się przed kumulacją i przed nawałnicą wszyscy w porcie. Jeszcze tyle czasu nie mieliśmy na przygotowanie obiadu, tyle że trzeba trzymać talerze bo zwieje. A może żurek? Ze był dobry świadczy tylko kolejka z miseczkami przed naszym jachtem.  Teraz możemy pomyśleć co dalej, plan na wieczór: grill i może jakaś projekcja filmowa przed zaśnięciem. Krótka sjesta i rozpalamy pod rusztem. Tylko miejsce zaczepienia kolejki się zmieniło, kiełbaski pycha! Pierwsza dokładka, druga a czasem i trzecia. Mniam, pieczone kiełbaski na pomoście smakują jak nigdzie indziej. Do tego lekcja meteorologii. Budujące się cumulusonimbusy i wał burzowy mamy co 15 minut, i za każdym razem  nowy! Przemoczeni i przewiani po seansie filmowym zakopujemy się w śpiwory licząc, że jutro będzie lepiej, choć troszkę. Może mniej deszczu? Please Neptunie!

 

Dzień 3

Neptun nas wysłuchał! Deszczu mniej ale za to wiatru jeszcze więcej, duuużo więcej. System ostrzegawczy mruga od samego rana i będzie nam towarzyszył tak cały dzień. Powoli spływają do nas informacje o powstałych szkodach w całym regionie spowodowanych warunkami pogodowymi oraz alerty odnośnie dnia dzisiejszego. Spodziewany wiatr 85 km na godzinę– grubo. Puki co czekając na nieco lepsze warunki – licząc, że wypłyniemy - obóz żyje swoim rytmem: apel, śniadanie, poranny prysznic, klar na jachtach i coraz mniejsze szanse na żeglugę. Nawet motorówki z dmuchanym bananem nie da się wypożyczyć. Zbyt duży wiatr, zbyt wysoka fala i zamiast cieszyć się zabawą walczysz by „przeżyć”. W trosce o bezpieczeństwo podejmujemy decyzję: zostajemy. Załogi urządzają turniej siatkówki trenując przed jutrzejszym meczem z kadrą. My organizujemy transport do Węgorzewa i ruszamy na zakupy po produkty na wieczorny kociołek. Po powrocie kolektywnie siekamy produkty i na 18 jesteśmy gotowi żeby wspólnie przygotować naszą kolację. Wyszło pysznie, kociołka wydawało się, że nie musimy myć: wyskrobany do ostatniej najmniejszej łyżeczki gulaszu. Najedzeni, rozgrzani odnajdujemy siłę na wieczorną szantę, ku naszej uciesze nie całkiem sami! Nasze załogi dzielnie nas wspierają. Cisza nocna? Oj tam troszkę się przesunęła, troszkę… troszkę bardzo. Ale należy nam się po nieoczekiwanym drugim dniu spędzonym w jakże przyjaznej Kętrzyńskiej Przystani.

Dzień 4

Przyznaję, że nie pamiętam takiego rejsu podczas którego musieli byśmy zostać w porcie cały dzień z powodu mocnego wiatru. No ale dosyć! Chcemy na wodę! Wieje trochę mniej choć wciąż mocno – zapowiada się dzień wspaniałej żeglugi. Korygujemy nasze plany co do kolejnych portów, niestety południowa część Mazur „wylatuje” z naszej marszruty. A dziś na dzień dobry mecz siatkówki – chyba załogi się wczoraj przetrenowały. Kadra wygrywa gładko i jak zwykle dopisujemy kolejny wirtualny talerz smażonych okonków dla zwycięzców do naszego również wirtualnego menu. Wreszcie ruszamy, wieje naprawdę mocno, Mamry „połykamy”, Kirsajty też, niektórym załogom dodatkowo udaje się zwiedzić okoliczne trzciny. W trzcinach nic ciekawego nie ma, ale za to wspólna akcja ratunkowa staje się dodatkową atrakcją podczas żeglugi. Dargin i Kisajno rozwiane, wszystkie jachty grzecznie na zarefowanych żaglach. Wbijamy się na Łabędzi szlak po raz kolejny zaliczając trzciny na przesmyku Św. Piotra – taka dzisiejsza tradycja. O 17 meldujemy się przed kanałem Niegocińskim. Kolejne składanie masztu, kanał i żalem wpływamy do portu PTTK Wilkasy. Zabrakło dnia! Na 19 jesteśmy umówieni na kolaję w regionalnej jadłodajni Margot. A tam wiadomo co na nas będzie czekało: pierogi ze szczupakiem. Tego nie można opuścić! Czy smakowało? Cztery ponad planowe porcje dodatkowo zamówione po kolacji chyba mówią za siebie. Mimo, że pojedzeni błyskawicznie „wciągamy” dodatkowe pierogi. Będziemy chyba się toczyć do portu. A wieczorny port w Wilkasach „wymarły” – jak nie Wilkasy, cisza, puste keje nawet tawernę zamknęli po 10. Zarażeni sennością portu nawet szanty wybieramy takie usypiające. Zadziałały! Jutro też będzie pięknie!

Dzień 5

Wreszcie prysznic do woli! - czyli przedpołudniowe wyjście do parku wodnego Wilkasy. Wczorajsza rezerwacja aktualna i przed 11 gotowi na godzinę pluskania. Oczywiście po apelu, po śniadaniu i po zerknięciu jednym okiem jak idzie Polskiej reprezentacji w meczu siatkówki z Brazylią. Do tego jeszcze zakupy na dzisiejszy kociołek i odebrać pamiątkowe koszulki klubowe, które czekają na nas w paczkomacie. Trochę za krótkie robi się to przedpołudnie. Na szczęście dzisiejszy odcinek nie za długi a do tego przyjemnie wieje. Baksztagiem przez Niegocin, halsując w bajdewindzie na Bocznym i półwiatrem przez Jagodne. Aż żal odbijać na Żurawi Kąt. Chociaż może tylko żal w pierwszym momencie: żegnając się z wiatrem i powoli wbijając się w głęboko wcinającą się w głąb lądu zatokę. Przecież to jeden z ulubionych naszych portów. Pięknie zagospodarowany teren, solidne pomosty, wykoszona trawka, altana grillowa do dyspozycji i do tego nowo otwarty basen dla ochłody – wszystko to wsparte miłą i kompetentną obsługą. Mmmmmmm. Będzie pięknie. Po zacumowaniu, obiedzie możemy zacząć zastanawiać się nad zaanektowaniem altany. Składniki pokrojone, żar rozniecony a kociołek tylko czeka aby po raz kolejny coś nam ugotować. Wrzucamy, smażymy, doprawiamy wielokrotnie sprawdzając czy to już ten smak. Pokrywa zakręcona i głośne bulgotanie strawy oznajmia nam, że jeszcze chwila i to już. Znowu przebijające dno kociołka spod gulaszu godzinę później, mówi nam, że wszystko smakowało. Dodatkowo wróciła energia na nocną grę w mafie. Po posprzątaniu altana zamienia się w miasto walczące z mafią. Nasi animatorzy gry: Wiktoria i Miłosz dopilnowali, żeby wygrali Ci dobrzy ????Mafia do spania, my do spania, Górkło też do spania. Jutro już z powrotem na północ. Szkoda…

Dzień 6

Dzisiaj przed nami najdłuższy odcinek trasy do pokonania, choć Górkło zachęca aby pozostać jeszcze choć chwilę, próbujemy skompresować poranne obowiązki i ruszyć jak to możliwe najwcześniej. Sporo do przepłynięcia, dwa razy składanie i stawianie masztu, do tego po drodze jeszcze jakieś zakupy na wieczornego grilla, uratować klapki zostawione w parku wodnym Wilkasy, gdzieś tam zaginęła również listwa zasilająca po pisaniu fotorelacji – może się przy okazji znajdzie i wiatr który zmusza nas do halsowania praktycznie cały czas podczas naszej żeglugi. W promieniach słońca powoli kolejne jednostki znikają z mariny i ruszają niestety już w przed ostatni odcinek naszej trasy. Przynajmniej wieje jakieś 3 bf. Choć tyle, ale co z tego jak halsując dokładamy prawie  drugie tyle odległości. Na bocznym „zdecho”, niestety na silniku a Niegocin kapryśny, czasem przyszkwali a czasem flauta. Żeby dopłynąć do 14.25 na otwarty mostu w Giżycku dla żeglarzy nawet nie mamy co liczyć. O 16 jesteśmy dopiero w kanale niegocińskim. Na szczęście Kisajno i Dargin rozwiane. 4bf radośnie pochyliło nasze jednostki i mkniemy na północ. Hmmmm mkniemy? Raz na zachód, raz na wschód i na każdym halsie zdobywamy trochę wysokości. Po 18 prawie wszyscy w porcie. Prawie – niestety na jednej jednostce problemy techniczne z masztem spowodowały dodatkowe opóźnienie, dopływają po 20 ze złożonym masztem, pomagamy się im cumować i wszyscy w komplecie. W sam raz zdążyli na sesja zdjęciowa z zachodzącym słońcem w roli głównej. Keja pełna, chyba najbardziej tłoczny port jaki odwiedziliśmy, spóźnione jednostki odpływają „z kwitkiem” z powodu braku miejsc. Wcale się nie dziwimy żeglarzom, że chętnie wybierają to miejsce na postój, piaszczysta plaża, smaczne posiłki, kilka miejsc na ognisko, duża tawerna, boisko do siatkówki, stół do ping ponga – jest co robić. My wybieramy ruszt z paleniskiem otoczony ławeczkami. Po godzinie kiełbaski wesoło skwierczą oczekując na głodne załogi. Chętni na kiełbaski znaleźli się, jeszcze tylko zagasić ruszt po wieczornej przekąsce i możemy zakończyć dzień. „Pachnie” już końcem rejsu a my nie koniecznie z tego zapachu jesteśmy zadowoleni… może zawróćmy?

Dzień 7

Dzisiejszy odcinek krótki, więc niespiesznie szykujemy się do opuszczenia portu. Po apelu leniwe śniadanie, później prysznice do woli, bo opłacone w cenie cumowania i dostępne boisko do siatkówki powoduje, że poranek też leniwie zmienił się we wczesne popołudnie. Załogi koniecznie chciały zagrać rewanżowy mecz siatkówki licząc tym razem na korzystniejszy wynik. Skończyło się tylko na liczeniu Wink. Wreszcie po 14 powoli pierwsze załogi odbijają od kei. Na Darginie słabo wieje, żagle precz i niestety „na silniku” zmierzamy w kierunku mostu Sztynorckiego. Ostatnie składanie i stawianie masztu, szybka przeprawa przez Kirsajty i wypływamy na Mamry. Tu, na szczęście na pożegnanie Neptun dmuchnął wiatrem. Niewielkim bo niewielkim ale da się pożeglować. Tak w sam raz na pożegnanie i na nieco ponad godzinną żeglugę w kierunku ujścia Węgorapy. Rzeką, a później kanałem Węgorzewskim dopływamy do portu. O 18 wszystkie łódki przy pomostach. Tak stoimy! Jeszcze szybki wypad z kanistrami pod Orlen żeby uzupełnić paliwo przed jutrzejszym zdaniem łódek bosmanowi i możemy się szykować do wyjścia na kolację. Dzisiaj pizza! Lokal wcześniej zarezerwowany i od 19 oczekują na naszych wygłodniałych żeglarzy. Trzeba przyznać, że znają się na swojej robocie. Wyśmienita! O 22 wracamy do portu, jeszcze chwila czasu przed zaśnięciem, tak w sam raz na rozpoczęcie pakowania się. Jutrzejszy apel nieco wcześniej a autokar wstępnie umówiony na 10. I tak jak zawsze czasu będzie brakować. Ale tym to już będziemy się martwić jutro. Zasypiamy przy dobiegających dźwiękach karaoke z tawerny choć czasami nieco to utrudniają. Mimo wszystko czasem trochę wcześniej czasem trochę później udaje się nam wpaść w objęcia Morfeusza.

Dzień 8

Apel o 7.30 daje szansę, że wyrobimy się do 10 z obowiązkami. Trzeba się spakować, wynieść bagaże z jednostek, spakować pozostałe resztki prowiantu, wypakować do tego wszystkie nasze obozowe sprzęty. Na trawniku, pod sceną na terenie portu, powoli rośnie góra wyniesionych z pięciu jachtów pakunków. Gdzieś tam wystaje gitara, gdzieś tam kociołek, zakopany pod stosem walizek a wszystko ubarwione zapakowanymi w kolorowe pokrowce śpiworami, jeszcze chwila i wydaje się, że luki bagażowe autokaru tego nie pomieszczą. Uff wreszcie jachty puste, teraz jeszcze choć trochę uprzątnąć po sobie jacht pod pokładem i można zgłaszać się do bosmana.  Kolejno spływają do mnie podpisane protokoły odbioru i teraz mniej przyjemna część rejsu: rozliczyć się ze stratami. Zawsze jakieś się zdarzają, choć w tym roku ich nie za wiele to „waga” dosyć konkretna. Cóż, najwyżej za rok zastaniecie mnie już tutaj odpracowującego straty. Ha! Będę miał bliżej. Na szczęście nie było tak źle, rabat dla bardzo stałych klientów zadziałał. Jeszcze wspólne zdjęcie i kilka słów podsumowania, podziękowanie, oficjalne pożegnanie i zakończenie obozu.  Przezornie przesunięty przyjazd autokaru na 10.30 był dobrym pomysłem. I tak będziemy nerwowo zerkać na zegarki podczas powrotu. Niestety, czas pracy kierowcy oraz obowiązkowe postoje wydłużają czas dojazdu do maksymalnych dopuszczalnych wartości. A przed nami kilka dodatkowych postojów zaplanowanych dla wygodniejszego odbioru uczestników rejsu przez opiekunów. 10.45 ruszamy i tak kolejno osiągamy zaplanowane punkty rozstając się z naszymi żeglarzami. Mrągowo, Biskupiec, Modlin, Warszawa, Radom, Chmielnik i wreszcie po ponad 11 godzinach jazdy Tarnów. Koniec . I po obozie.


Chociaż nie tak do końca bo pozostaną wspomnienia, przyjaźnie, trochę zdjęć i niedosyt – w sam raz taki by znów niecierpliwie czekać na kolejny rejsu.


Jeszcze raz dziękuję wszystkim uczestnikom rejsu za udział w nim, za codzienną żeglugę, za pracę na jachcie, za wspólne kociołki i za poranną kawę, za szanty które niestety nie udały się tak często jak byśmy chcieli i za Wasze radosne twarze.

Dziękuję Rodzicom za zaufanie i powierzenie nam swoich pociech na ten tydzień rejsu. Mam nadzieję, że zaraziliśmy Was choć trochę naszym żeglarskim bakcylem.


Wszystko to, nie odbyłoby się bez naszej nieocenionej kadry: Wiktorii, Jacka, Karola, Miłosza i Rafała. Cokolwiek napiszę to i tak za mało. Dziękuje Wam za wspólny czas i liczę na kolejny rejs.


Z żeglarskim pozdrowieniem

 

Wasz Komandor Robert